sobota, 7 czerwca 2014

Epilog.

  Cześć, tu Katherine. Wcale nie trafiłam do raju. Do piekła też nie. Błąkałam się gdzieś po środku, bo nie mogłam znaleźć spokoju. Jednak nie chcę odejść z tego miejsca. Najpierw muszę utwierdzić się w fakcie, że Liam znalazł odpowiednią kobietę, która będzie dawała mu szczęście oraz będzie dobrą mamą dla naszej małej Brooklyn.
  L i a m.
  Obserwowałam go w każdy dzień, w każdą godzinę, minutę i sekundę odkąd moja dusza opuściła ciało. Nie radził sobie dobrze. Jeśli nie ratował ludzi i zwierząt z pożaru, czy innych klęsk żywiołowych, to siedział zamknięty w swoim pokoju, bądź przychodził na mój grób. Nie mógł dojść do siebie. Nie był nawet w stanie zajmować się Brooklyn, bo ona tak bardzo przypomina mu mnie. Nie wiedział co ma ze sobą począć, ponieważ stracił osobę, którą kochał najbardziej na świecie.
  Żal ściskał mi serce, kiedy stałam obok niego i mogłam tylko patrzeć, a on totalnie nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Niestety nie mogłam już powrócić do życia, przytulić go najmocniej jak umiałam i powiedzieć 'wszystko jest już w porządku, kochanie'. Byłam jedyną osobą, która potrafiła go wyciągnąć z tego gówna. Wszyscy moi bliscy jakoś się podnieśli, nawet Louis, który początkowo zachowywał się gorzej od Liama. Nie można się mu jednak dziwić, niedawno pochował swoją matkę, teraz mnie, a Mark nawet nie spróbował się po tym z nim skontaktować, choć zjawił się na moim pogrzebie. Lou jednak zdołał wrócić do normalnego życia. Natomiast Payne tego nie potrafi, choć już tak wiele ludzi próbowało mu pomóc. Nie udało się to nawet Eve i Nicoli, które także przecież także straciły ważne dla siebie osoby i wiedziały jakie to uczucie.
  Dziś mijał trzeci miesiąc odkąd dowiedział się, że jego ukochana odeszła z jego życia.
- Liam. - Maya ostrożnie zapukała do jego pokoju. Stanęłam obok niej, dokładnie obserwując co zamierza zrobić.
  Po wprowadzeniu się do tego domu, nienawidziłam Mayi, ponieważ myślałam, że chce zrujnować mi życie, co okazało się zwykłą pomyłką, a potem bardzo się ze sobą zżyłyśmy i byłyśmy dla siebie jak dobre przyjaciółki. Wiele razy pytałam czy jest zakochana w Liamie, ale za każdym razem odpowiadała stanowcze 'nie'.
  Teraz, kiedy mogłam być przy niej, gdy myślała, że jest zupełnie sama, dowiedziałam się, że przez cały ten czas kłamała mi w żywe oczy. Kochała go tak mocno, jak nikogo przedtem.
  Dlatego najmocniej na świecie chciałam, by to z nią Liam spędził resztę swojego życia, czyniąc z niej swoją żonę i matkę dla mojego dziecka.
- Liam, proszę, otwórz te cholerne drzwi - błagała.
- Dlaczego nie dasz mi spokoju? - mruknął, wstając z łóżka.
- Bo nie chcę, żebyś siedział w tym pokoju cały dzień. Jest piątek!
- I co w związku z tym, że mamy dziś piątek? - zapytał, otwierając drzwi.
- To, że wychodzisz ze mną do kina. I nie chcę słyszeć sprzeciwu - dodała zaraz, kiedy zauważyła jak otwiera usta. - Wiesz, że potrafię być nieźle wkurzająca, kiedy nie dostanę tego, czego chcę.
- Czy trudno jest zrozumieć, że chcę zostać s a m? - powiedział wyraźniej ostatni wyraz.
- Zgadnij gdzie to mam - skrzyżowała swoje ręce na klatce piersiowej, nie odrywając od niego wzroku.
- Nigdzie nie idę! - wrzasnął, chcąc zamknąć drzwi, ale Maya zatrzymała je nogą.
- Jestem naprawdę uparta, Liam.
- Zostaw mnie.
  Czemu nauczyłam go bycia upartym?
- Nie, nie zostawię cię. Za godzinę rozpoczyna się seans. Idę się przygotować. Tobie również to zalecam.
  Brawo, Maya, tak trzymaj!
  Gdy Liam zamknął na powrót drzwi, podszedł do łóżka i rzucił się na nie, chowając głowę w poduszki.
  Chciałam coś zrobić, chciałam przekonać go jakoś, że powinien wyjść z Mayą, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Przecież byłam jedynie niewidzialnym ciałem przezroczystym, zwanym duchem.
  Podeszłam do zdjęcia, znajdującego się na komodzie. Przedstawiało mnie i Liama. Siedziałam na krześle, a szatyn całował mój duży brzuch, w którym rosła Brooklyn. Z całych sił skupiłam się na tym, by sprawić, żeby ramka się przewróciła. Wyciągnęłam rękę i spróbowałam, mając nadzieję, że moja próba tym razem się powiedzie.
  I nagle zdałam sobie sprawę, że to z a d z i a ł a ł o.
- Kto tu jest? - mruknął chłopak, podnosząc głowę.
  Rozejrzał się wokół siebie, ale niczego nie dostrzegł. Przetarł ręką swoje oczy, a potem spojrzał w miejsce, w którym byłam, jakby dobrze wiedział, że właśnie tam stoję.
- To byłaś ty, Kath? - odezwał się,
  Odczekał chwilę, a potem westchnął.
- Jeżeli tu jesteś, powiedz mi co mam robić. Jak mam dalej żyć? Co mam ze sobą począć? Co mam zrobić, by zapomnieć o tym bólu, który towarzyszy mi od trzech pieprzonych miesięcy?
  Dlaczego nie mogłam też otrzymać zdolności mówienia?!
- Uważasz, że powinienem wyjść z Mayą?
  Tak!
- Jeśli odpowiedź na moje pytanie brzmi tak, proszę, zrób coś. Pokaż mi, że naprawdę tu jesteś, że jesteś przy mnie.
  Cholera, cholera, cholera. Co niby mam zrobić? Znów coś przewrócić? Ale co jeśli to się nie uda, jak za każdym razem kiedy próbowałam?
  Raz kozie śmierć!
  Tym razem skupiłam się na wiszącym obrazie. Wyciągnęłam ręce i spróbowałam go przesunąć, ale to nie dawało żadnych efektów. Kiedy miałam się już poddać, zauważyłam, że Liam spogląda na obraz. Skierowałam swój wzrok w to samo miejsce i dostrzegłam, że obraz nieznacznie się poruszył. Fantastycznie!
- O mój Boże - wypalił, otwierając szerzej oczy ze zdziwienia. - Katherine ty naprawdę tutaj jesteś! - zawołał, rozglądając się. - Pamiętaj, że wciąż kocham cię najmocniej na świecie i.. - Przestał mówić na chwilę, skupiając spojrzenie na oknie. - O w dupę. Ty cały czas przy mnie byłaś. A ja zachowywałem się jak egoista. Olewałem wszystkich, nie pozwalałem sobie pomóc, byłem arogancki i w ogóle nie zajmowałem się Brooklyn - przeczesał ręką swoje włosy. - Przepraszam, najmocniej cię przepraszam. Kath nie bądź na mnie zła. Obiecuję, że się zmienię. Wszystko wróci do normy, przysięgam.
  Nie wiedziałam, co się stało. Przecież tyle razy próbowałam czymś poruszyć, coś przewrócić, otworzyć okno bądź drzwi, ale za każdym razem moja próba kończyła się bez najmniejszych efektów. Tak czy inaczej, nie mogłam przestać skakać z radości. U d a ł o  m i  s i ę!
                                                       ***
  Maya nie mogła wyjść z podziwu, kiedy Liam zajrzał do jej pokoju, pytając czy jest gotowa, a kiedy ujrzała jego uśmiech, nogi się pod nią ugięły. Zachowywała się zupełnie jak ja, kiedy poznałam Liego.
  Obserwowałam całą ich randkę z radością. Policzki bolały mnie od ciągłego uśmiechania się, ale miałam to totalnie gdzieś. Wreszcie Liam się dobrze bawił. Wreszcie mogłam ponownie ujrzeć błyszczące iskierki w jego radosnych oczach. I wreszcie mogłam oglądać ten najpiękniejszy uśmiech na świecie, który ostatnim razem widziałam w dniu mojego porodu.
  Jednak to, że Liam pocałował Mayę w policzek, dziękując za wspólne spędzony czas i proponując kolejne wyjście w najbliższym czasie, nie było najlepszą rzeczą. Payne zrobił coś jeszcze.
  Po powrocie do domu od razu skierował się do pokoju Brooklyn. Z uniesionymi kącikami ust przyglądał się jej, kiedy śpi, delikatnie głaszcząc jej policzek.
- Przepraszam, kruszynko - mruknął, nie przestając gładzić jej policzka. - Przepraszam, że byłem takim wyrodnym ojcem. To nie powtórzy się już nigdy więcej, obiecuję. Kocham cię, Brooklyn - odparł, całując jej czółko.
  To był najpiękniejszy widok na świecie.
  A ja wreszcie mogłam zaznać spokoju, wiedząc, że moje dwa największe skarby są szczęśliwe
.
____________________________
Od autorki: Cześć moi kochani! Nadszedł czas pożegnania, co? Ale najpierw po raz ostatni zadam wam moje ulubione pytania..
 Jak podoba wam się epilog? Wciąż chcecie mnie zabić? Był wzruszający? Jakie emocje przewijały się przez wasz umysł i ciało? Czy zachowanie Liama po stracie Kath było normalne? Co myślicie o Payne'ie i Mayi? Byliby dobrą parą? Wyobrażacie sobie widok Liego przy małej Brooklyn? Coś niesamowitego, prawda? Czekam na wasze komentarze ☺
 Chciałabym podziękować każdemu z osobna za czytanie, za komentowanie i rozmowy ze mną na tt odnośnie Your choice. Jesteście wspaniałymi czytelnikami, wiecie? Nie mogłabym znaleźć lepszych. Dzięki, że wytrwaliście ze mną do końca i dziękuję za te 27 tysięcy wyświetleń! Bardzo was kocham, myszki :)
 Co do shota o Ziamie. Jeśli nie pojawi się w przeciągu dwóch tygodni, to nie pojawi się w ogóle. Miałam pomysł na niego, ale go zniszczyłam i jeśli wszystko pójdzie dobrze, to napiszę nowego. Cieszę się, że niczego wam nie obiecywałam, bo teraz mogłabym się już przewracać w grobie!
 Odnośnie nowego opowiadania.. Mam pomysł, ale nic jeszcze nie zaczęłam. Być może blog pojawi się jeszcze w tym roku, tak, sądzę, że uda mi się zmieścić się jeszcze w tym roku :) Spytam od razu.. Kto chciałby być poinformowany o nowym opowiadaniu? Zostawcie mi swoje tt bądź linki do facebooka!
 To już wszystko. Ciężko mi się z wami rozstawać, ale kiedyś musiał nadejść ten czas. Życzę wam miłych wakacji moi mili! Uważajcie na siebie! Dużo miłości ❤
                                                                                       Wasza Monika. xx

wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział trzydziesty dziewiąty.

                                            PERSPEKTYWA LIAMA

  Siedziałem na krześle obok leżącej z brzuchem na wierzchu Katherine, która mocno ściskała moją dłoń. Oboje oczekiwaliśmy odpowiedzi od doktora Watsona, który nieprzerwanie wpatrywał się w ekran monitora.
- Gratulacje - usłyszałem wreszcie jego głos - Będziecie mieli córeczkę - powiedział, uśmiechając się szeroko.
  Nie posiadałem się z radości, kiedy usłyszałem o płci dziecka. To była jedna z tych najpiękniejszych chwil, jakie udało mi się w życiu doświadczyć, przysięgam.
- Jak ją nazwiemy? - wypaliła Kath zaraz po wyjściu z gabinetu.
- Mamy mnóstwo czasu, by o tym pomyśleć, kochanie - zachichotałem, łapiąc ją za rękę.
- Myślę, że Olivia jest naprawdę ładne - ułożyła swoje usta w dzióbek, spoglądając na mnie z nadzieją.
- Zamknij oczy - powiedziałem, ignorując jej rozmyślenia na temat imienia dla dziecka. Nie miałem do tego teraz głowy.
- Po co? - mruknęła zaskoczona, zakładając swoje ręce na biodra.
- Po prostu to zrób - wywróciłem oczami.
  Kiedy ujrzałem jej powieki w całej okazałości, sięgnąłem po moją czarną bandanę, przywieszoną do spodni. Dokładnie zawiązałem ją wokół jej głowy, dopytując czy aby na pewno niczego nie widzi.
- Możesz mi powiedzieć co kombinujesz? - odezwała się sfrustrowana.
- Niespodzianka - cmoknąłem jej policzek.
  Podczas przechodzenia przez szpital, kurczowo trzymała się mojego ramienia, przeklinając na mnie i moje, jak śmiała stwierdzić, głupie niespodzianki. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, przez co obrywałem z jej pięści za każdym razem. Z pewnością będę miał niejednego siniaka.
  Udaliśmy się do czarnego Range Rovera, znajdującego się na parkingu. Odesłałem Noela do domu i sam zasiadłem za kierownicą, umieszczając Kath na miejscu pasażera.
- Gdzie jest Noel? - jęknęła, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej.
- Aktualnie jest nam niepotrzebny - poinformowałem ją, odpalając silnik.
- Jestem głodna - spojrzała w moją stronę, robiąc smutną minę.
- Postarasz się nie myśleć o jedzeniu przez piętnaście minut?
- Zajdź w ciążę i wtedy powiem ci, żebyś przestał myśleć o jedzeniu. Tak. Się. Nie. Da! - syknęła, odwracając głowę w drugą stronę.
  Jestem szaleńczo zakochany w Kath, ale bądźmy szczerzy, naprawdę trudno wytrzymać z jej zachciankami, humorkami, napadami głodu i tym podobnymi. Gdybyśmy wciąż mieszkali we dwójkę w jej małej posiadłości, chyba bym zwariował, i sam zgłosił się do zakładu psychiatrycznego, błagając o ratunek z rąk mojej ciężarnej dziewczyny.
  Oczywiście tylko żartowałem z tym psychiatrykiem.
- Daleko jeszcze? - bąknęła.
- Jesteśmy na miejscu - odpowiedziałem, parkując samochód.
  Obszedłem auto i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Niezdarnie ją ujęła i dzięki mojej pomocy, bezpiecznie wydostała się z auta.
- Wciąż jesteś obrażona? - zapytałem, kiedy puściła moją dłoń.
- Wciąż jestem głodna - odparła.
- Chodź ze mną, głuptasie - zaśmiałem się, prowadząc ją do budynku.
  Znalazłszy się w środku, skierowaliśmy się do windy.
- Winda? Gdzie do cholery my jesteśmy? - Usłyszałem poirytowany głos Katherine.
- Bądź cierpliwa - wywróciłem oczami, wciskając przycisk na ostatnie piętro.
  Po przejściu kilku schodów, z którymi musieliśmy się zmierzyć, ażeby dostać się do celu, usadowiłem Kath na krześle, stojącego obok stolika z jedzeniem.
- Czuję kurczaka! - wypaliła natychmiast.
- Zapomniałem, że twój węch wzbił się na wyższy poziom - zachichotałem, sięgając po gitarę. - W porządku - odrzekłem, siadając na krześle naprzeciw Katherine - Możesz już otworzyć oczy.
  Kiedy uniosła powieki, rozejrzała się, zasłaniając ręką swoje usta. Znajdowaliśmy się na dachu największego budynku w Doncaster. Obok niej stał stół z chmarą jedzenia, na którym zawiesiła dłużej swój wzrok.
- L-Liam.. - odezwała się ciągle zszokowana, wreszcie spoglądając w moją stronę. Siedziałem dokładnie naprzeciw niej z gitarą i uśmiechem na twarzy, a droga pomiędzy naszymi krzesłami ozdobiona została czerwonymi i białymi płatkami róży. - Tu jest..
- Pięknie? Fantastycznie? Genialnie? - dokończyłem za nią, unosząc swoją brew do góry. - Ale to jeszcze nie wszystko. Napisałem dla ciebie piosenkę, a w związku z tym, że Nialler nauczył mnie grać ją na gitarze, wykonam ją z instrumentem - poinformowałem, przykładając palce do strun.

                                       Zrozumiałem to
                                       Zrozumiałem to z czerni i bieli
                                       Sekundy i godziny
                                       Może ukrywają się, by mieć dla siebie czas
                                       Wiem jak to jest
                                       Wiem jak to jest kiedy się uda lub nie
                                       Cisza i dźwięk
                                       Czy kiedykolwiek były ze sobą blisko jak my?
                                       Czy kiedykolwiek walczyły jak my?

                                       Ty i ja
                                       Nie chcemy być jak oni
                                       Możemy doprowadzić to do końca
                                       Nic nie może stanąć pomiędzy
                                       Tobą i mną
                                       Nawet bogowie nad nami
                                       Nie mogą rozdzielić naszej dwójki
                                       Nie, nic nie może stanąć pomiędzy
                                       Tobą i mną

                                       Ohh, Ty i ja
                                       Zrozumiałem to
                                       Widziałem błędy na górze i w dole
                                       Spotkamy się pomiędzy
                                       Zawsze jest miejsce dla porozumienia
                                       Widzę jak to jest
                                       Widzę jak to jest za dnia i nocą
                                       Nigdy razem
                                       Bo oni widzą rzeczy w innym świetle, jak my
                                       Ale oni nigdy nie starali się jak my

                                       Ty i ja
                                       Nie chcemy być jak oni
                                       Możemy doprowadzić to do końca
                                       Nic nie może stanąć pomiędzy
                                       Tobą i mną
                                       A nawet bogowie nad nami
                                       Nie mogą rozdzielić naszej dwójki


  Kiedy skończyłem, Kath ostrożnie do mnie podbiegła, cierpliwie, co naprawdę rzadko ostatnio miało miejsce, zaczekała aż odłożę gitarę do pokrowca i rzuciła się w moje ramiona, łkając ze wzruszenia.
- Kath - odezwałem się uroczystym tonem, odsuwając jej ciało od swojego. Wyciągnąłem z tylnej kieszeni swoich spodni czerwone pudełko i uklęknąłem przed dziewczyną, pytając: - Katherine Tomlinson, czy wyjdziesz za mnie?
  Popatrzyła na mnie totalnie zaskoczona, nie odpowiadając.
- Proszę, przyjmij moje oświadczyny - odezwałem się zdruzgotany jej brakiem pozytywnej reakcji, jakiej byłem pewien na sto procent.
- Odpowiedź na twoje pytanie, brzmi.. - z ust zrobiła dzióbek, a potem roześmiała się dźwięcznie - Tak! Oczywiście, że tak!
  Założywszy pierścionek na jej chudy palec, przytuliliśmy się raz jeszcze.
- Kocham cię, Kath - powiedziałem, całując jej włosy.
- Ja ciebie też, Liam.
  Wiedziałem, że pomimo naszej wzruszającej chwili, moja ciężarna narzeczona jest głodna, dlatego czym prędzej usiedliśmy przy stole, uśmiechając się do siebie od ucha do ucha.
- Kto wiedział o tym, że chcesz mi się oświadczyć? - zapytała, nakładając na talerz nóżkę kurczaka.
- Wszyscy, łącznie z Emily - odparłem, również sięgając po kurczaka.
- Emily w i e d z i a ł a? Żartujesz sobie? Ona nie potrafi dotrzymywać tajemnic! - wbiła we mnie swoje oburzone spojrzenie.
- Poprosiła mnie o zostanie twoją druhną na ślubie. Nie miałem wyboru, więc przystałem na jej prośbę, a ona zgodziła się trzymać gębę na kłódkę - wzruszyłem ramionami, chichocząc pod nosem.
- Och - jęknęła, spuszczając wzrok. - Czy Z-Zayn też wiedział?
- Malik był osobą, do której zatelefonowałem jako drugiej. Pierwszą oczywiście był twój brat, który klaskał mi do słuchawki za oryginalny pomysł oświadczyn i obwieścił, że on się zgadza, jakbym to jego pytał, czy za mnie wyjdzie. - Zaśmialiśmy się.
- Jak Zack przyjął tą wiadomość? - W dwie sekundy znów powróciła do poważnego wyrazu twarzy.
- Ucieszył się. Powiedział, że mój pomysł jak najbardziej ci się spodoba i nawet na moment nie zawahasz się, by odpowiedzieć 'tak'.
- To świetne wieści! - uśmiechnęła się promiennie. Wyglądała naprawdę uroczo, mając wokół ust ślady po jedzeniu.
- Wypytałem go również o Eve. Mówił, że bardzo dobrze im się układa i kazał ci podziękować za namawianie go do spróbowania - dodałem.
- Cóż, chyba milion podziękowań mu nie wystarczył i musiał podziękować raz jeszcze - wywróciła oczami. - Tak czy inaczej, cholernie jestem z niego dumna. Z pewnością wiele musiało kosztować go, by przeobrazić nasze relacje w te typowo przyjacielskie, które rzadko mają szansę na przetrwanie po długim związku. Poza tym, musiał pokonać swój strach, który objawiał się obawą przed zranieniem kolejnej osoby, na której mu zależy. I proszę, udało się. Jest teraz szczęśliwy u boku niesamowitej Eve Payne.
- Malik to silny facet. Zawsze wiedziałem, że sobie poradzi.
  Kiedy najedliśmy się do syta, podszedłem do Kath i chwyciłem ją za rękę. Zaprowadziłem nas na niebieski koc, leżący blisko krawędzi budynku. Pomogłem zająć jej wygodną pozycję i usiadłem obok, spoglądając w dół.
- Ładnie tu, co? - zagadnąłem.
- Bardzo - odparła bez większego entuzjazmu.
- Wszystko w porządku? Źle się czujesz? Jesteś jeszcze głodna? Czegoś ci potrzeba? - zmartwiłem się jej nagłą zmianą nastroju.
- Mam do ciebie pytanie, Liam.
- Słucham uważnie, kochanie.
- Oświadczyłeś mi się, bo.. tak było trzeba? To przez to, że jestem w ciąży?
- Zwariowałaś? - westchnąłem. Czemu tak pomyślała? Zrobiłem coś nie tak? - Oświadczyłem ci się, bo cię kocham. Pierścionek, który masz na swoim palcu, jest oznaką mojej miłości i mojego oddania - odparłem, obejmując ją w talii.
- Pierścionek jest piękny - bąknęła, spoglądając na niego.
- Hej, spójrz na mnie - chwyciłem za jej podbródek i delikatnie uniosłem jej głowę - Wierzysz mi?
- Wierzę.
- Więc czemu wciąż jesteś smutna?
- Bo to cholernie wzruszające - mruknęła, ścierając spływającą po jej policzku łzę. - Siedzimy w swoich objęciach na dachu największego budynku w Doncaster jako oficjalni narzeczeni. Jak mam nie płakać, kiedy jestem taka szczęśliwa?!
  Przybliżyłem się do niej i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku, śmiejąc się w duchu z jej niesamowicie szybkich zmian humoru.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziała, odsuwając się ode mnie.
- Już zawsze będę - pocałowałem ją w czoło, a potem objąłem ją jedną ręką w pasie.
- Leeyum? - Położyła głowę na moje ramię.
- Tak?
- Wybierzmy imię dla naszej córeczki.
- Teraz?
- Chciałabym zwracać się już do niej po imieniu. Chyba masz już dosyć wysłuchiwania ciągłego przemawiania do niej 'kruszynko' - zaśmiała się.
- W porządku - skinąłem. - Masz jakieś pomysły?
  Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Katherine przyłożyła swój wskazujący palec do ust i głęboko zagłębiła się w swoje myśli.
- Charlotte jest ładne - odezwała się wreszcie.
- Kojarzy mi się z latte - zachichotałem, na co lekko mnie szturchnęła. - Przepraszam, już będę poważny.
- Dobra - mruknęła. - Co sądzisz o.. Ruby?
- Brzmi podobnie jak Rugby.
- Boże - uderzyła się otwartą dłonią w czoło. - Czy ty w ogóle wiesz co my robimy? Masz wyrażać swoją opinię na temat podanego przeze mnie imienia, a nie mówić z czym ono ci się kojarzy.
- Okej, przepraszam - westchnąłem. Czy wspominałem już jak ciężko przychodzi mi rozmawiać z Katherine, kiedy jest w ciąży?
- Hmm, co powiesz na Hannah?
- Jak Hannah Montana? Och, to znaczy, nie sądzę, żeby nadawało się na imię naszej córki.
- Więc może ty coś zaproponuj, mądralo! - wrzasnęła, unosząc głowę.
- Brooklyn. Podoba mi się Brooklyn - odpowiedziałem po kilku sekundach zastanowienia.
- Weźmiemy je pod uwagę. - Na powrót oparła się o moje ramię. - Jest jakieś jeszcze, które naprawdę ci się podoba?
- Hm, Louise.
- Nie. Ma. Mowy! Wyobrażasz sobie Lou, kiedy dowie się, że jego siostrzenica będzie miała na imię Louise? Będzie cały w skowronkach, bo pomyśli, że zrobiliśmy to na jego cześć!
- Jak chcesz - wzruszyłem ramionami. Zupełnie nie miałem pojęcia, dlaczego tak zareagowała. Nawet gdyby Tommo tak pomyślał, to co z tego? Wolałem jednak nie pytać. Kath jest wystarczająco rozdrażniona, a ja siedzę naprawdę blisko krawędzi budynku. Nie żebym myślał o tym, że mogłaby mnie zrzucić w napadzie złości. - Madison też jest ładne.
- Więc Brooklyn i Madison - zawiesiła się na chwilę, patrząc w puszyste chmury, płynące po błękitnym niebie. - Które podoba ci się bardziej?
- Brooklyn. A tobie? - uniosłem jedną brew do góry, przyglądając się jej.
- Madison.
- Och - jęknąłem. - Więc co zrobimy?
- Zapytamy twoją rodzinę i naszych znajomych, które z nich jest ładniejsze. Większa ilość głosów na imię oznacza jego wygraną.
- W porządku.
  Siedzieliśmy na dachu jeszcze jakiś czas. Pomimo tego, że właśnie się zaręczyliśmy, nie mogłem przestać myśleć o dacie naszego ślubu, dlatego zapytałem, czy pobierzemy się po narodzinach dziecka, czy przed. Kath rzuciła mi wtedy mordercze spojrzenie i powiedziała, że nie zamierza wyglądać na swoim ślubie jak wieloryb, choć wiele razy zapewniałem ją, że ciąża jej służy.
  Kiedy wróciliśmy do domu, Loki rzucił się na nas z prędkością światła. Minęło pięć miesięcy odkąd z nami zamieszkał, a on urósł już na tyle, że kiedy naskoczył na moje ciało, jego łapy sięgały do moich ud!
- Maya! - wrzasnęła natychmiast Katherine.
- Co się dzieje? - Dziewczyna przybiegła z przerażoną miną.
- Nic takiego - zaśmiałem się, obejmując lekko Kath w pasie. - Po prostu chcemy poznać twoje zdanie na temat imienia dla naszej córeczki.
- Córeczki? - pisnęła z entuzjazmem. - Gratulacje! - Zawiesiła wzrok na pierścionku. - Och, gratulacje zaręczyn - odparła ciszej, jednocześnie wciąż się uśmiechając. Miałem wrażenie, że nie podobał jej się fakt, że nasz związek wzbił się na wyższy poziom.
- Dziękujemy - powiedzieliśmy równocześnie.
- Więc co z tym imieniem? - zapytała, zakładając ręce na biodra.
- Nie możemy się zdecydować. Według ciebie to Madison czy może Brooklyn jest ładniejsze? - odezwała się Kath.
- Hmm.. - Maya podrapała się po głowie. - Sądzę, że Brooklyn.
- Punkt dla mnie! - zawołałem, na co Katherine posłała mi surowe spojrzenie.
- To tylko jeden punkt - prychnęła z udawaną pogardą i ruszyła do kuchni.
  Geoff, Karen i Noel postawili na Madison, co dawało Kath przewagę nade mną. Nie chciałem do tego dopuścić, dlatego obdzwoniliśmy wspólnie wszystkich bliskich, by dowiedzieć się, które z imion jest ładniejsze.
- Skoro Andy jest za Brooklyn, a Louis za Madison, ty zyskujesz siedem punktów, ja pięć - powiedziała ze spokojem, odkładając długopis. - Czekaj, co? - potrząsnęła głową i jeszcze raz dokładnie przeliczyła głosy.
- Wygrałem, kochanie - musnąłem lekko jej obojczyk.
- Och - westchnęła bezradnie. - Brooklyn Payne?
- Pasuje idealnie, nie sądzisz?
- Wszystko co związane z tobą jest idealne - mruknęła mi do ucha, lekko zagryzając jego płatek.
  W takich chwilach jak ta, byłem w pełni szczęśliwy. Miałem wszystko, czego facet w moim wieku potrzebuje; niesamowitą narzeczoną, która już niedługo wyda na świat potomstwo, wspaniałą rodzinę oraz satysfakcjonującą mnie pracę. Nie zamieniłbym tego życia na żadne inne, przysięgam.
                                                            ***
- Znów? - jęknąłem, wchodząc do pokoju, zmęczony po dzisiejszym dniu pracy.
  Od tygodnia zastawałem w domu Katherine, która wciąż sprawdzała zawartość torby, którą powinna wziąć ze sobą do szpitala w dniu porodu, przewidywanego na niedzielę.
  Dziś mamy piątek.
- Jestem po prostu trochę zdenerwowana - westchnęła, zapinając torbę.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - usiadłem obok niej, całując jej czoło.
  Postanowiłem zrobić coś dla mojej ciężarnej narzeczonej, dlatego kazałem jej się nigdzie nie ruszać i skierowałem się do kuchni. Zajrzałem do lodówki i wyciągnąłem z niej duże, soczyste truskawki, na których umieściłem śmietanę. Następnie rozpuściłem czekoladę i rozlałem ją na śmietanę, tworząc trochę niekształtne serce. Czego nie robi się dla kobiety, którą się kocha?
  Wchodząc po schodach z przygotowanym deserem, usłyszałem nawoływanie mojego imienia. Natychmiast przyspieszyłem kroku i wpadłem do pokoju z zmartwioną miną.
- Co się dzieje? - wypaliłem.
  Zobaczyłem przerażającą scenę przed sobą. Kath leżała na łóżku, gdzie prawie całe jej ciało było podparte na łokciach. To nie była ta zła część. Najgorsze było to, że łóżko było mokre a jej twarz wypełniona cierpieniem.
- Cholera - mruknąłem, odkładając truskawki na komodę.
- Liam! - krzyknęła odrobinę przerażona. - Zabierz mnie do szpitala. Natychmiast. Chyba pękły mi wody.
- Wszystko w porządku, będzie dobrze. Weźmiemy twoją torbę. - Na zewnątrz byłem spokojny, ale w środku panikowałem, naprawdę panikowałem. - Jak często masz skurcze? - zapytałem. Trochę się na tym znałem, ponieważ uczestniczyłem w wielu rozmowach Katherine i mojej mamy, których tematem była ciąża i wszystkie sprawy z nią związane.
- Nie liczyłam. Myślałam, że mam po prostu przypadkowe bóle i wtedy zdałam sobie sprawę, że to się zaczęło. - Oddychała głęboko, patrząca na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Uspokój się, dobrze? - Słowa skierowane były nie tylko do niej, ale przede wszystkim do mnie. Nie mogłem tak panikować, musiałem działać.
  Zaniosłem Kath do samochodu, po drodze prosząc Mayę, by czym prędzej zabrała torbę i przybiegła z nią do auta, a następnie zadzwoniła do mojej mamy, będącej aktualnie w pracy.
- Noel, jedziemy do szpitala! - zawołałem, usadawiając moją r o d z ą c ą narzeczoną na siedzeniu.
  Kiedy Maya dostarczyła nam zapakowaną torbę, ruszyliśmy z piskiem opon. Noel kilkakrotnie przekroczył dozwoloną prędkość, byleby tylko zdążyć na czas.
  Od razu pomyślałem o ćwiczeniach oddechowych, o których wspominała moja mama. Kurczowo trzymając Kath za rękę, robiłem to samo co ona, bo sam czułem się, jakbym miał zaraz wypchnąć z siebie, trzymane pod sercem przez kilka miesięcy, dziecko.
  Wszystko działo się tak szybko. Dotarliśmy do szpitala, pielęgniarki zabrały Katherine na łóżko i zawiozły do sali rodzenia, do której z początku nie miałem wstępu. Wtedy usiadłem w poczekalni i napisałem krótkiego esemesa, którego wysłałem do każdego z naszych bliskich.

,, Kath właśnie trafiła do szpitala. Już niedługo zostanę ojcem! ''

  W końcu jedna z pielęgniarek wyszła z sali i powiadomiła mnie, że mogę już wejść. Zerwałem się z miejsca i w chwilę potem stałem już obok łóżka mojej największej miłości, ściskając jej dłoń.
- Wiem, że przeszywający cię ból i czekające cię parcie, by dziecko wreszcie opuściło twój brzuch, są okropne, ale wiedz, że jestem tutaj z tobą i wierzę, że podołasz temu zadaniu.
- Jesteś najlepszy. Dziękuję - posłała mi słaby uśmiech.
  Mijały godziny. Słowa doktora wciąż brzmiały tak samo 'przyj!', 'jeszcze trochę!', 'możesz to zrobić, Kath!'. Nie mogłem się nadziwić, jak bardzo silną dziewczyną jest Katherine. Była totalnie wykończona, ale wciąż się nie poddawała.
- To już prawie koniec! Widzę jej główkę! - krzyczał lekarz. - Dalej, Katherine! Przyj!
  Dosłownie w chwilę potem zobaczyłem malutką, płaczącą dziewczynkę. Spojrzałem na Kath, która z przerażeniem na twarzy obróciła się w moją stronę. Coś było nie tak. Uścisk naszych dłoni zaczął z sekundy na sekundę coraz bardziej słabnąć.
- Co się dzieje?! 

- Kocham cię, Liam. Zadbaj o Brooklyn.
  To były ostatnie słowa, jakie usłyszałem z jej ust, za nim sprzęt zaczął piszczeć. A to oznaczało, że jej serce przestało bić. O mój Boże.   Natychmiast wyrzucili mnie z pokoju. W poczekalni było mnóstwo osób, czekających na dobre wieści. Ale one wcale nie były dobre, choć miałem wielką nadzieję, że lekarze zdołają uratować kobietę mojego życia.
- I co? - odezwała się Alice.
  Spuściłem głowę.
- Liam gadaj co się dzieje! - warknął zdenerwowany Louis, podchodząc do mnie.
- Kath urodziła, ale.. po wydostaniu się dziecka poza jej ciało, sprzęt zaczął piszczeć i..
- Co? - usłyszałem kilka głosów na raz.
- To niemożliwe! - wrzasnął Harry, gwałtownie wstając, czym wystraszył siedzącą obok niego Martinę.
- Wszystko będzie dobrze! Musi być - odparłem, przeczesując ręką swoje włosy.
- Ona nie może umrzeć - kręcił głową Nialler.
- Ona na umrze, Niall! - powiedziała drżącym głosem Emily.
- Uspokójcie się! Nic nie wskóramy naszymi krzykami. Musimy teraz cierpliwie poczekać. Na pewno ją uratują i wszystko będzie w najlepszym porządku. - Głos zabrał Zayn, tuląc do siebie załzawioną Eve.
- Masz rację - mruknąłem, siadając.
  W poczekalni panowała kompletna cisza. Co jakiś czas korytarzem przechodzili doktorzy bądź pielęgniarki, ktoś wychodził z sali, w której była Katherine, nie udzielając nam żadnych odpowiedzi. Byłem na skraju wytrzymałości. Z całych sił powstrzymywałem się, żeby nie płakać. Co jeśli Kath umrze? Co jeśli naprawdę ją stracę? Co ze sobą zrobię? Kto będzie mamą dla małej Brooklyn? Nie! Katherine nie może umrzeć. Nie poradzę sobie, jeżeli ona odejdzie. Bez niej, jestem nikim.
  Po kilku minutach z pokoju wyłonił się doktor, który prowadził poród Kath.
- Co z nią? - wypaliłem, podnosząc się z krzesła.
- Tak mi przykro - spuścił wzrok. - Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale nie udało nam się jej uratować.
  Nie mogłem w to uwierzyć.
  Katherine, moja cudowna narzeczona, z którą spędziłem ostatnie kilka najlepszych miesięcy w moim popapranym życiu, która była matką mojego dziecka, która była najpiękniejszą kobietą na calutkim świecie, która nie przechodziła obojętnie obok zła, która zrobiłaby wszystko, by pomóc swoim przyjaciołom w potrzebie i Katherine, którą kochałem bezgranicznie..
  U m a r ł a.
________________________________
Od autorki: No i mamy ostatni rozdział! Czeka nas jeszcze epilog i to będzie oficjalny koniec Your Choice. Jeśli uda mi się dokończyć shota z Ziamem, to umieszczę go kilka dni po opublikowaniu epilogu :)
 Jak podoba wam się trzydziestka dziewiątka? Liczyliście na to, że Kath urodzi córeczkę? Podoba wam się imię, wybrane przez Liama? Co sądzicie o rozdziale napisanym w perspektywie Liama? Co myślicie o zaręczynach Lath/Kiam? Płakaliście na końcu? Wolelibyście szczęśliwe zakończenie? I.. jak poradzi sobie Payno bez miłości swojego życia?! Czekam na wasze komentarze, miśki ☺
 Możecie mnie już zabić, wiem, że macie ochotę. Ale to zakończenie było zaplanowane od początku. Pomyślałam, że czas zakończyć jakieś opowiadanie inaczej, niż do tej pory :)
 Dzięki za 26 tysięcy odwiedzin! Jesteście najlepsi, pamiętajcie! ❤
 Miłego dnia. xx

piątek, 30 maja 2014

Rozdział trzydziesty ósmy.

,, Wracaj skąd przybyłaś, prostaku. Nikt cię tutaj nie chce. Wszyscy obgadują cię za plecami. Chyba nie chcesz mieszkać w otoczeniu ludzi, dla których jesteś ciężarem, prawda? ''

  Zamrugałam kilkakrotnie i po raz kolejny przeczytałam nadesłaną mi wiadomość od zastrzeżonego numeru. Wtem telefon znów zabrzęczał. Drżącymi dłońmi otworzyłam nowego esemesa.

,, Zapomniałam wspomnieć. Piśnij cokolwiek Liamowi, jego rodzinie bądź swoim bliskim, a tobie lub twojemu bachorowi stanie się krzywda. Całuski! xX ''

  Powoli ruszyłam w stronę łóżka i zajęłam na nim miejsce. Do oczu zaczęły napływać mi łzy, a bijące w nienaturalnym rytmie serce nie pozwalało mi na trzeźwe myślenie.
  Uspokoiwszy się odrobinę, spojrzałam jeszcze raz na treści otrzymanych wiadomości.
  M a y a.
  To musiała być ona! Od początku nie pałała do mnie sympatią, unikała rozmów ze mną, pocięła moją ulubioną bluzę, a teraz postanowiła mi grozić. Wredna suka myśli, że tak łatwo wpadnę w jej pułapkę!
  Zerwałam się z miejsca i wybiegłam z pokoju.
- Maya! - zawołałam najgłośniej jak umiałam. - Maya!
- Jestem w kuchni!
  Ostrożnie zeszłam po schodach, by nie spaść, nie zapominając, że mam w swoim brzuchu rozwijający się płód, na który muszę uważać znacznie bardziej, niż na siebie. Gdy dotarłam do kuchni, znów uderzył we mnie ostry zapach mięsa, który sprawił, że na chwilę straciłam równowagę. Wtedy Maya podbiegła do mnie, pytając zmartwionym głosem:
- Wszystko w porządku?
- Interesuje cię to?! - krzyknęłam, odsuwając się od niej, jednocześnie podpierając się ręką o ścianę.
- Oczywiście, że tak. Katherine nie wyglądasz najlepiej. Powinnaś wrócić do swojego pokoju - poradziła, patrząc na mnie jak zbity pies. Cholera, jest całkiem niezłą aktorką.
- Nie chciałaś powiedzieć, że powinnam wrócić skąd przyszłam?! - rzuciłam jej surowe spojrzenie.
- Dlaczego miałabym to powiedzieć? - zdziwiła się.
- Dlatego! - Przysunęłam ekran swojego telefonu do jej twarzy.
- O mój Boże! Od kogo są te wiadomości? - zakryła swoje usta dłonią z przerażenia.
- Przestań ze mną grać w kotka i myszkę! Są od ciebie! Przyznaj się! - wrzeszczałam, dając upust wszystkim kumulującym się we mnie emocjom.
- Co tutaj się wyprawia? - W pomieszczeniu zjawiła się Ruth.
  Pokazałam siostrze Liego otrzymane esemesy, opowiadając przy tym o pierwszej reakcji Mayi na mój widok oraz o tym, jak zniszczyła moją szarą bluzę z znakiem batmana.
- Gdzie podziało się twoje dobre serce? - zwróciła się do niej Ruth. - Co tobą kieruje? Zazdrość? Kath to dobra dziewczyna! Natychmiast zaprzestań swoich gróźb! Inaczej, będę zmuszona cię zwolnić.
- Wierzysz jej? - pisnęła dziewczyna.
- Oczywiście. Wszystko wskazuje na ciebie - wzruszyła ramionami.
- Kiedy ja nic nie zrobiłam!
- Dość! Jeśli dowiem się, że Katherine dostała kolejną wiadomość, wylatujesz stąd - odrzekła stanowczo Ruth i opuściła pomieszczenie.
  Spojrzałam Mayę, która zaciekle powstrzymywała się przed rozpłakaniem.
- Nie mam pojęcia co się tutaj wyprawia, ale przysięgam, że to nie ja - pokręciła głową, patrząc na mnie z obolałą miną.
- Więc niby kto? - odezwałam się wściekle.
- Nie wiem, ale obiecuję, że dowiem się, kto próbuje mnie wrobić - syknęła, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej.
- Powodzenia, Sherlocku - rzuciłam, wychodząc z kuchni.
  Wróciłam do pokoju, trzymając w rękach telefon, który sekundę po tym, jak zajęłam miejsce na łóżku, znów zabrzęczał, informując, że otrzymałam nową wiadomość. Nabrałam powietrza w płuca, powoli je wypuściłam i otworzyłam esemesa.

,, Miałaś siedzieć cicho, nierozumna istoto! Na szczęście ja dotrzymuję obietnic. Uważaj na siebie i swojego dzieciaka, bo jestem gotowa posunąć się do wszystkiego! ''

  Odrzuciłam telefon za siebie, chowając twarz w dłonie. Nawet wiedząc, że osobą, od której dostaję pogróżki, jest Maya, jestem przerażona. Obie mieszkamy pod jednym dachem, więc w każdej chwili może mnie zaatakować, a potem dalej udawać niewinną gosposię o anielskiej duszy.
  Co powinnam zrobić? Wrócić do swojego mieszkania? Tylko co wtedy powiem Liamowi? Nie mogę przecież opowiedzieć mu o całym zajściu, bo Maya znów spróbuje mnie skrzywdzić, o ile za pierwszym razem nie zdecyduje się na odebranie mi ostatniego oddechu. Po słowach ,,jestem gotowa posunąć się do wszystkiego'' mogę spodziewać się najgorszego.
  Nie chcę psuć Liemu zabawy, Martina i Harry są na imprezie, Lou z Alice mają jeden z tych wieczorów tylko dla siebie, Emily się do mnie nie odzywa, Nialler ma swoje problemy i nie mam najmniejszej ochoty walić mu się na głowę, a Zayn.. Czy to dobry pomysł, by poprosić go o przyjście tutaj? Czułabym się znacznie bezpieczniej, gdyby zgodził się przyjść, jednak z jego strony mogłoby to być trochę niezręczne.
  Sięgnęłam po leżący za mną telefon i wybrałam numer do Malika.
- Cześć.
- Hej, Kath.- usłyszałam radosny głos czarnuszka.
- Jesteś zajęty? Może masz ochotę spędzić ze mną trochę czasu? - spytałam, przegryzając swoją dolną wargę.
- Jest piątek, nie powinnaś być teraz z Liamem?
- Nie czułam się najlepiej, więc postanowiłam zostać w domu. Liam chciał zostać ze mną, ale zwyczajnie mu na to nie pozwoliłam - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Och - jęknął. - Przykro mi Katherine, ale mam randkę.
- Masz randkę?! Z kim?! Z Eve?! Proszę, powiedz, że z Eve! - wrzeszczałam do telefonu uradowana, odpychając moje troski na bok.
- Tak, z Eve - zaśmiał się dźwięcznie. - Idziemy razem do kina.
- To świetne wieści, Malik! Tak się cieszę!
- Spokojnie, promyczku. - Nie przestawał chichotać, wywołując tym szeroki uśmiech na mojej twarzy.
- Trzymam za was kciuki!
- Ja również mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. - Ton jego głosu miał teraz poważne brzmienie. - Wiesz.. Nie jestem do końca pewien, czy zaczynanie nowego związku jest dobrym krokiem w obecnym etapie mojego życia.
- Rozmawiałeś na ten temat z wujem?
- Oczywiście - odparł natychmiast. - Doradził mi bym spróbował, bo z moich opowieści wynika, że Eve jest fantastyczną dziewczyną i nie pożałuję, że się na to zdecydowałem.
- Przekaż wujowi, że kocham go najbardziej na świecie - odrzekłam, śmiejąc się pod nosem.
- Przekażę - obiecał. Nastąpiła chwila ciszy. - Jak myślisz, co powinienem ubrać?
- Czarne spodnie, koszulkę z odlotowym napisem oraz czarną, skórzaną kurtkę. Eve dostanie palpitacji serca, kiedy cię zobaczy.
- Sądzisz, że aż tak na nią działam?
- Wiem jak to jest ulec twojemu urokowi, Zayn.
- Och, tak - westchnął.
- Przepraszam, nie chciałam cię zasmucić. - Face palm.
- W porządku, Kath. Od kiedy na mojej drodze pojawiła się Eve, całkiem dobrze sobie radzę.
- Nie masz pojęcia jak cieszy mnie ta wiadomość!
- Mnie również. Muszę już kończyć. Dzięki za rozmowę. Pa!
- Pa!
  Zawsze obawiałam się, że kiedy wybiorę między Zaynem a Liamem, jednego z nich stracę na zawsze. Tymczasem los postanowił mnie pozytywnie zaskoczyć i sprawił, że jest możliwość posiadania całej dwójki.
  Rozejrzałam się po pokoju. Nie chciałam się stąd ruszać ze względu na grasującą po domu Mayę, ale zaczynała doskwierać mi nuda. Wtem mój wzrok padł na drzwi od garderoby, przywołując jednocześnie wspomnienie, kiedy razem z Liamem wkradliśmy się do obecnie zamieszkiwanego przeze mnie domu, a potem zostaliśmy zmuszeni do ukrycia się w garderobie przed Karen.
  Postanowiłam przejrzeć swoje ubrania, by sprawdzić, czy Maya nie zniszczyła czegoś poza moją ulubioną bluzą. Weszłam do środka ciemnego pomieszczenia i zapaliłam światło, zaczynając z dokładnością oglądać rozwieszone na wieszakach ciuchy.
  Gdy okazało się, że wszystko jest z nimi w porządku, podeszłam do kolekcji szpilek, należącej do Ruth. Nie mogłam się powstrzymać, by przyjrzeć im się dokładniej, niż ostatnim razem. Napadła mnie też ochota by je przymierzyć, ale z całych sił przekonałam się, że to nie najlepszy pomysł.
  Kierując się w stronę wyjścia, usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Przerażona podbiegłam do drzwi i nacisnęłam na klamkę. Niestety, moje obawy się ziściły. Zostałam tutaj zamknięta.
  Stanęłam na środku garderoby, tępo wpatrując się w drzwi z bijącym w przyspieszonym tempie sercem. Ja i moje dziecko byliśmy w wielkim niebezpieczeństwie, a ja nie miałam nawet pieprzonego telefonu, z którego mogłabym zadzwonić po pomoc.
  Pod drzwiami pojawiła się biała kartka, zapisana odręczne czarnym długopisem. Ostrożnie po nią podeszłam.

,, Mówiłam, że jestem zdolna posunąć się do wszystkiego, prawda? Zmów ostatnią modlitwę, kochanie! To twoje ostatnie sekundy na tej ziemi! ''

  T a y l o r.
  Jej pismo rozpoznałabym nawet na końcu świata. Tylko co ona tutaj robi? Przecież powinna przebywać teraz w szpitalu psychiatrycznym, w którym mieli jej pomóc.
  Spanikowana zaczęłam wołać o pomoc, choć wydawało mi się, że nikt nie jest w stanie usłyszeć mojego drżącego głosu w tak wielkim domu.
  Z braku nadziei osunęłam się na podłogę, przygotowując się na mój zbliżający się ogromnymi krokami koniec. Bo co innego niby miałam zrobić? Swift z pewnością nie przyszła tutaj z pustymi rękoma. A czym ja mam się obronić? Wieszakiem? Butem należącym do siostry mojego chłopaka?
  Moje oczy powędrowały ku szparze pomiędzy drzwiami, a podłogą. Wtedy dostrzegłam coś jeszcze. Natychmiast stanęłam na równe nogi i ponownie podbiegłam do szpilek. Przeczesałam wzrokiem całe miejsce zarezerwowane dla kolekcji Ruth, ale nie udało mi się znaleźć pary butów, które spodobały mi się tamtego dnia, gdy zakradliśmy się tutaj z Liamem, co oznaczało, że..
  Taylor ma wspólniczkę. I jest nią R u t h.
  Jak to możliwe? Przecież była dla mnie bardzo miła podczas naszej pierwszej rozmowy, a potem jeszcze stanęła po mojej stronie, kiedy oskarżałam Mayę o przysyłanie mi esemesów z pogróżkami.
  Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Jak mogłam nie wpaść na to wcześniej? Maya była niewinna! Ruth wykorzystała jej nieufność wobec mojej osoby, bym wszystkie podejrzenia natychmiast zrzuciła na niewinną gosposię.
- Ruth! Taylor! Wiem, że tam jesteście! Wiem, że to wy! Nie zdołacie mnie skrzywdzić, wredne suki! Pokażę wam na co mnie stać! - krzyczałam, waląc pięściami w drzwi
  Nie wiedziałam co zrobię, kiedy tutaj wejdą. Moją jedyną bronią poza zębami i paznokciami są wieszaki i szpilki. Jak niby mam sobie poradzić, posiadając jedynie to?
  Wtedy usłyszałam kroki, dobiegające z korytarza.
- Katherine? Dlaczego drzwi od naszego pokoju są zamknięte? - odezwał się głos Liego, zagłuszany szmerami, które wywoływały Ruth i Tay.
- Na pomoc! Liam! Jestem uwięziona w garderobie! - krzyczałam na całe gardło, modląc się, by mój obrońca zdołał mnie wyratować.
  Wszystko potoczyło się tak szybko. W mgnieniu oka znalazłam się w ramionach swojego bohatera, który zdołał wyważyć drzwi, a następnie uwolnić mnie z pomieszczenia, w którym powoli zaczynało brakować mi tlenu.
  Tym wrednym sukom, które chciały położyć kres mojemu życiu, udało się uciec przez żywopłot, rosnący obok okna.
- Wszystko w porządku? - dopytywał zmartwionym głosem, tuląc mnie mocno do siebie.
- T-tak - odpowiedziałam, odsuwając się od niego. Wtedy za jego plecami dostrzegłam Mayę. - Ty sprowadziłaś tu Liama? - zapytałam bezpośrednio.
- Tak - skinęła. - Zauważyłam, że Ruth coś kręci, więc zaczęłam ją obserwować. Kilka minut po naszej kłótni, okazało się, że Ruth sprowadziła do domu Taylor. Nie czekałam z telefonem do Liama. Nie mogłam pozwolić, by coś ci zrobiły - pokręciła lekko głową.
- O mój Boże - jęknęłam, łapiąc się za głowę. - Maya ja.. nie jestem w stanie wyrazić słowami jak bardzo jest mi przykro, że oskarżyłam cię o rzeczy, których naprawdę nie zrobiłaś. Powinnam była ci uwierzyć. Przepraszam, naprawdę bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mi w stanie wybaczyć - wbiłam wzrok w ziemię.
- Wybaczam ci, Katherine. Ruth doskonale to zaplanowała. Na twoim miejscu, postąpiłabym tak samo - uśmiechnęła się lekko. - Ważne, że jest już po wszystkim, a ty i wasze dziecko jesteście cali i zdrowi.
- Dziękuję ci za wszystko, Mayu.
- Liczę na to, że od teraz nasze stosunki się ocieplą - odparła, podchodząc do mnie i kładąc na moim ramieniu rękę. - Pójdę już. Trzymaj się, Katherine.
- Chodź tutaj. - Usłyszałam głos Liego po wyjściu dziewczyny.
  Przytuliłam się do niego najmocniej jak potrafiłam, nie chcąc robić przez nadchodzącą noc nic innego.
- Co z Ruth i Taylor? - odezwałam się, odsuwając głowę od jego klatki piersiowej, jednocześnie wciąż obejmując go w talii.
- Nie mam pojęcia, kochanie - westchnął bezradnie. - Zaczekajmy z tym do rana, dobrze? - ucałował mnie czuje w czoło.
- Dobrze.
  Szatyn nie odstępował mnie na krok, ciągle przepraszając, że posłuchał mnie i poszedł na imprezę do Andy'ego. Kąpiel również wzięliśmy wspólnie, bo jak sądził, to dla mojego bezpieczeństwa. Akurat! Bardziej zależało mu na tym, żeby zobaczyć mnie nagą i móc onieśmielać mnie ile wlezie.
  Po porannej toalecie zeszłam na śniadanie w towarzystwie Liego. W kuchni krzątała się Maya, a Geoff siedział przy stole, czytając gazetę. Kiedy zajęliśmy miejsca, mężczyzna odłożył gazetę i spojrzał na nas z poważną miną.
- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało.
- Dzień dobry, dzieciaki - odrzekł, kładąc na stół splecione dłonie.
- Więc.. już wiesz? - Głos zabrał siedzący obok mnie chłopak.
- Niestety tak - skinął, kręcąc lekko głową. - Nie wiem dlaczego Ruth się do tego posunęła. Nie spodziewałem się także czegoś takiego ze strony Taylor, którą wszyscy bardzo polubiliśmy.
- Mogły zrobić krzywdę Katherine i naszemu dziecku!
- Wiem, synu - przytaknął.
  Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Maya natychmiast udała się, by otworzyć gościowi, z którym w kilka sekund później pojawiła się z kuchni z przerażeniem wypisanym na twarzy.
- Ruth - powiedzieliśmy równocześnie z Geoff'em surowym tonem.
- Okej, za nim na mnie napadniecie, dajcie mi coś powiedzieć - uniosła ręce w geście poddania. Liam ścisnął mnie za rękę, nakazując swojej siostrze mówić. - Nie mam bladego pojęcia co strzeliło mi do głowy. Wydaje mi się, że to wszystko przez Taylor, która każdego dnia namawiała mnie do usunięcia Katherine z życia Liama, ale to nieważne. Moje zadania ograniczały się jedynie do pisania pogróżek, pocięcia bluzy oraz zamknięcia Kath w garderobie. Nigdy nie posunęłabym się do tego, by zrobić jej jakąkolwiek krzywdę. Chciałam żebyście to wiedzieli. Przede wszystkim jednak, chciałam powiedzieć, że możecie ze mną zrobić wszystko, na co macie ochotę. Oddaję się w wasze ręce, bo wiem, że postąpiłam bardzo źle i gorzko tego żałuję.
- Powinienem posłać cię do więzienia - przemówił Geoff - Ale jestem twoim ojcem i nie zniósłbym twojego widoku za kratami.
- Dziękuję, tato! - krzyknęła uradowana dziewczyna, mając w zamiarze rzucić się na szyję mężczyzny.
- Jeszcze nie skończyłem - warknął, odsuwając jej ciało od swojego. - Na zawsze wylatujesz z naszej firmy. Zabieram wszystkie twoje karty kredytowe oraz kolekcję butów i drogich torebek, a także, masz zakaz wejścia do tego domu do odwołania. - Zapanowała chwilowa cisza, podczas której Geoff przeczesał ręką swoje krótkie włosy. - Nie chcę tego robić, bo to łamie mi serce Ruth, ale nie mogę ci już ufać, nawet jeśli wiem, że nikogo byś nie skrzywdziła. Musisz pokazać mi, że naprawdę żałujesz oraz że potrafisz radzić sobie sama.
- Myślę, że to sprawiedliwy wyrok, tato - odezwał się Liam, mocniej ściskając moją dłoń.
- Ja również sądzę, że zasłużyłam na wygnanie. Ale udowodnię wam, że wcale nie jestem niebezpieczna dla otoczenia i wrócę tutaj odmieniona.
- Przede wszystkim zacznij od zerwania kontaktów z Taylor. Ona jest szalona - odrzekłam.
- Wiem, Katherine - przeniosła swój wzrok na mnie, sekundę później spuszczając go na swoje palce. - Przepraszam za to, co ci zrobiłam. Jesteś dobrą dziewczyną i w pełni zasługujesz na to, by być szczęśliwą u boku mojego brata, który wreszcie zaczyna dostrzegać uroki tego świata, za co powinnam być ci ogromnie wdzięczna. - Podniosła głowę i tym razem spojrzała na Mayę. - Tobie też jestem winna przeprosiny. Naprowadziłam Katherine na ciebie, mogąc tym doprowadzić do niejednej katastrofy. Przykro mi z powodu tego, co się tutaj rozegrało - westchnęła, próbując powstrzymać płacz. - Mam nadzieję, że będziecie mi w stanie wybaczyć, gdy udowodnię wam, że nie jestem złą osobą. - Opuściła dom, wybiegając.
  Po śniadaniu, które przepłynęło w błogiej ciszy, udałam się z Liamem na górę.
- Co sądzisz o tym całym zajściu z Ruth? - zapytałam, siadając na łóżku po turecku.
- Mam przeczucie, że Taylor szantażowała moją siostrę, dlatego jej pomagała. Wiem jednak, że teraz naprawdę żałuje, że pozwoliła jej na manipulację. Zauważyłem to po sposobie w jaki przyjęła wymierzoną przez ojca karę. Ona kocha swoje buty, pracę w firmie, karty kredytowe, a przede wszystkim nas, swoją rodzinę. Gdyby tylko udawała, usłyszelibyśmy z jej ust słowa 'nie możesz tego zrobić', czy coś w ten deseń.  A tymczasem ona przyjęła wszystko z pokorą.
- Obyś miał rację. Liczę na to, że jakoś sobie poradzi i szybko tu powróci.
- Ja też - odparł, przytulając się do mnie.

                                  CZTERY MIESIĄCE PÓŹNIEJ

  Obudziłam się z uśmiechem na twarzy, myśląc o tym, jak piękny jest świat. No, może poza śniegiem, który utrzymuje się od świąt Bożego Narodzenia. Nienawidzę śniegu.
  Za nim ruszyłam się z łóżka, zaczęłam rozmyślać o ostatnich czterech miesiącach, podczas których wszystko stopniowo się układało.
  Mama Niallera zdecydowała się wziąć rozwód. Blondas postanowił zostać przy niej, ale jednocześnie utrzymywać dobre stosunki z Bobby'm. Jego relacja z Emily wróciła do normy. Moja zresztą też.
  Ruth odwiedziła nas ostatnio podczas niedzielnego lunchu, oznajmiając, że znalazła pracę w sierocińcu oraz dopytując co słychać w rezydencji Payne'ów i jak przebiega moja ciąża. Wydawała się być przy tym wszystkim naprawdę szczera. Sądzę, że już niedługo będzie mogła do nas wrócić i żyć jak dawniej.
  Liam zdał egzaminy śpiewająco i przyjęli go na okres próbny.
  A dziś.. idziemy do ginekologa, by przekonać się czy dziecko jest zdrowe oraz jakiej jest płci.
  Usłyszałam dźwięk swojego telefonu, oznaczającego nadejście esemesa.

,, Trzymam kciuki, żebyś miała w brzuchu małego faceta! ''

  Oczywiście nadawcą był nie kto inny, jak Louis.
  Założywszy na siebie ubrania, ruszyłam do łazienki. Po wykonaniu porannej toalety oraz doprowadzeniu swoich włosów do ładu, zeszłam na śniadanie.
- Hej, Maya - przywitałam się.
  Nasze stosunki znacznie się polepszyły. Byłyśmy teraz dla siebie jak najlepsze przyjaciółki.
- Hej, Kath - odpowiedziała z uśmiechem. - Zdenerwowana? - spytała, kładąc przede mną talerz, na którym miały zaraz pojawić się tosty.
- Bardzo. Mam nadzieję, że dziecko dobrze się rozwija.
- Na pewno wszystko jest w porządku, nie przejmuj się.
                                                            ***
  Najpierw doktor Watson rozsmarował zimny żel na moim brzuchu. Wciąż ciężko było się do tego przyzwyczaić, nawet jeśli powtarzało się to już wiele razy.
- Dobrze - powiedział przesuwając małym urządzeniem po moim brzuchu. Ścisnęłam dłoń Liego, kiedy oboje spojrzeliśmy na monitor. - Zobacz, to jest głowa - zwrócił uwagę na okrągły kształt. - To ramiona.. - urwał, patrząc na ekran. - Och - zatrzymał się. Odetchnęłam cicho, mocniej ściskając dłoń Liama.
- Niech pan wreszcie zdradzi czy ty chłopiec, czy dziewczynka - nalegał szatyn, kiedy mężczyzna nie odzywał się dłuższą chwilę, tak po prostu wpatrując się w ekran.

____________________________________
Od autorki: Witajcie kochani! Jestem mega zmęczona po komersie (który był naprawdę świetny!), ale dodaję rozdział, tak jak obiecałam :)
 Jak podoba wam się trzydziestka ósemka? Cieszycie się, że Malik radzi sobie z uczuciem d Kath i wychodzi z Eve na randki? Spodziewaliście się tego, że Maya jest niewinna? Podejrzewaliście Ruth, a co lepsze, Taylor, o wysyłanie pogróżek do Kath? Czy Geoff dokonał sprawiedliwego wyroku? Jest w końcu rodzicem. Żaden rodzic nie chciałby oglądać swojego dziecka za kratami. Czy Maya dobrze postąpiła, wybaczając Kath? I wreszcie.. Katherine urodzi dziewczynkę, czy chłopca? Czekam na komentarze ☺
 Miłego dnia, promyczki. xx

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział trzydziesty siódmy.

- Pamiętasz, że wraz z Harry'm idziemy dziś na imprezę do Amandy Wilson, prawda? - Popatrzyła na mnie, a ja skinęłam w odpowiedzi. - Organizatorka utworzyła grupę na facebooku i miały do niej dołączać osoby, które się zjawią. Przejrzałam listę gości i natknęłam się na.. Jorge - przeczesała ręką swoje włosy. Zmarszczyłam czoło. Kim był Jorge? - To mój były chłopak, który wciąż przysyła mi e-maile o treści 'tęsknię' oraz 'ciągle nie mogę o tobie zapomnieć'. Boję się, że kiedy mnie zobaczy, pomyśli, że wciąż jestem jego własnością, a Harry się wścieknie - pokręciła lekko głową, jakby próbując odgonić od siebie przerażające myśli. - Czy Harry jest zdolny do bójki?
- Obawiam się, że tak.
- Cholera - zaklęła pod nosem, zaciskając ręce w pięść. - Muszę wymyślić jakąś wymówkę, by nie pójść na tą imprezę.
- Nie rób tego Hazzie. On tego potrzebuje. A jeśli ty nie pójdziesz, on zostanie z tobą, choć tak naprawdę nie będzie myślał o niczym innym, jak o tym, że mógłby być właśnie z swoimi znajomymi, których dawno nie widział.
- Co ja mam robić Kath? - westchnęła.
- Pójdźcie na tą imprezę. Jeśli wpadniesz na Jorge, powiedz mu, że masz kogoś i powinien o tobie zapomnieć. Bądź przez cały czas przy Harry'm. On cię ochroni w przypadku nachalności twojego ex.
- Uważasz, że to dobry pomysł? - uniosła swoją idealnie wyregulowaną brew do góry.
- Najodpowiedniejszy.
- W takim razie właśnie tak zrobię - odetchnęła z ulgą, wiedząc, że teraz jakoś sobie poradzi. - Dzięki Katherine. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.
- Zawsze służę dobrą radą - wyszczerzyłam się.
- I skromnością - rzuciła, wystawiając w moją stronę język. - Jak mają się sprawy z Liamem?
- Wczoraj przeprowadziliśmy się do jego rezydencji.
- Nie wyglądasz na zadowoloną z takiego obrotu sprawy - zauważyła, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie wiem jak zareaguje na mnie Ruth, siostra Liego. Poza tym.. wydawało mi się, że Maya, młoda dziewczyna będąca gosposią w apartamencie Payne'ów, leci na mojego chłopaka i szczerze mnie nienawidzi za to, że jej go odebrałam i w dodatku zaszłam z nim w ciążę - wyznałam, spuszczając wzrok na swoje palce.
- Pewnie tylko ci się wydawało. Być może jest nieufna po aferze z Taylor.
- Hm, to ma sens - bąknęłam, poprawiając swoje włosy.
- Muszę już lecieć. Trzymaj za mnie kciuki! Pani Fidels postanowiła, że zapyta nas dziś z materiału od początku roku - mruknęła niezadowolona.
- Będę trzymać! - zawołałam, pokazując jej zaciśnięte dłonie.
  Czasem zastanawiam się, czemu nie mogę mieć takich problemów jak Martina. W jej przypadku wszystko jest takie łatwe do rozwiązania, a mnie ciągle spotyka coś znacznie poważniejszego, niż obecność mojego byłego na imprezie, na której będę z swoim obecnym chłopakiem.
  Podczas załatwiania spraw dla Wrighta, napisałam do Nialla z prośbą o przyjście na przerwie. Po dzwonku w bibliotece jak zwykle zjawili się studenci. Kilku z nich wydałam książki i usiadłam na powrót na swoim krześle, wyczekując nadejścia blondaska.
  W końcu się zjawił, wchodząc z przygnębioną miną.
- Co się dzieje? - zapytałam zmartwiona, natychmiast do niego podchodząc.
- Emily wściekła się na mnie, że ukrywałem przed nią coś tak poważnego - przeczesał ręką swoje włosy - I nie powiedziałem jeszcze o niczym Gregowi.
- Daj jej trochę czasu. Obiecuję, że Em się opamięta i wszystko ci wybaczy - uśmiechnęłam się lekko, próbując jakoś zarazić tym gestem i Horana. - Mogę z tobą pójść do Grega. Pamiętasz, że kiedy rozmawiałeś z Bobby'm, byłam obok ciebie? To dodało ci odwagi. Może i tym razem tak będzie.
- Naprawdę byś to dla mnie zrobiła? - podniósł na mnie swoje niebieskie oczy.
- Jestem twoją przyjaciółką, głuptasie. Oczywiście, że ci pomogę - szturchnęłam go w ramię.
  Przytulił mnie mocno do siebie. Potem rozmawialiśmy o mojej przeprowadzce. Również jak Martina stwierdził, że Maya jest po prostu odrobinę nieufna i z biegiem czasu przekona się, że chcę dla Liama dobrze, a wszystko co robię jest szczere.
  Zadzwoniłam do Emily, chcąc ją przekonać, że blondasek nie miał złych intencji, nie mówiąc jej o sytuacji w domu i powinna z nim jeszcze raz na spokojnie porozmawiać, ale ta nie odbierała. Cholera. Zapomniałam, że jest na mnie zła, że zataiłam przed nią powód, przez który jej chłopak chodził przygnębiony.
                                                 ***
- Loki! - zawołałam do szczeniaka, który wybiegł na moje powitanie.
  Liam napisał mi esemesa dziś rano, że jego rodzice zgodzili się, by Loki miał swoje legowisko w domu, więc zaraz po tym jak mnie usłyszał, natychmiast do mnie doskoczył. Wzięłam go w swoje ramiona, przytulając, głaszcząc i przemawiając do niego przesłodzonym tonem.
- Hej. - Usłyszałam nieznajomy głos i obróciłam się w stronę, z którego doszedł. - Jestem Ruth.
- Katherine - odpowiedziałam, uśmiechając się.
- Jak podoba ci się nasz apartament? - zapytała, przyglądając się trzymanemu przeze mnie psu.
- Jest bardzo.. duży i przytulny. Przejawia się tu tylko odrobina nowoczesności, co naprawdę przykuwa uwagę. Wnętrze jest bardzo interesujące - wydukałam, czując jak moje serce wciąż bije w przyspieszonym tempie.
- Mnie się nie podoba - wzruszyła ramionami.
- Dlaczego? - zainteresowałam się, głaszcząc domagającego się pieszczot, Lokiego.
- Za duży przepych.
- No cóż, nie każdemu to się może podobać.
- Myślałam, że się ze mną zgodzisz, żeby mi się podlizać - zaśmiała się pod nosem.
- Lizusy są nudne i.. przewidywalne. Chyba wolę pozostać sobą - dołączyłam do jej śmiechu, odrobinę się rozluźniając.
- Katherine chciałabym żebyś coś wiedziała - powiedziała, poważniejąc.
- Wolę kiedy mówi się na mnie Kath - poprawiłam ją. Cholera, właśnie sama kopię sobie grób. - O czym powinnam wiedzieć?
- Ukrywałam przed wszystkimi, że nie lubię Taylor. Nie chcę tego znów robić wobec ciebie, więc byłoby miło, gdybyś była po prostu sobą. Nie próbuj być zawsze idealna, bo każdy z nas popełnia czasem gafę.
- N-nie zamierzam się zmieniać, bez obaw - wypaliłam, zaskoczona jej słowami.
- Więc mam nadzieję, że będziemy darzyć się sympatią - puściła mi perskie oko i ruszyła po masywnych schodach na górę.
  Dlaczego tak bardzo obawiałam się stanięcia oko w oko z Ruth, skoro to naprawdę sympatyczna dziewczyna?
  Zaburczało mi w brzuchu, więc odłożyłam Lokiego do jego kosza, i ruszyłam do kuchni. Mieszkam tutaj teraz, więc powinnam czuć się jak u siebie, a zamiast tego zdawało mi się, że każdy mój ruch jest dokładnie monitorowany i zaraz negatywnie komentowany przez domowników i służbę. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Zajrzeć do lodówki? Zrobić coś sama? Może pójść po zakupy do sklepu?
- Ekhem - odchrząknęła Maya, która weszła do pomieszczenia poprawiając swój fartuch. - Coś podać?
- Po prostu powiedz mi, co mogłabym przygotować dla siebie do jedzenia. - Zdobyłam się na miły ton, przypominając sobie rozmowę z Martiną, która stwierdziła, że Maya jest z pewnością trochę nieufna.
- Ja jestem tutaj od przygotowywania potraw - rzuciła, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej.
- W porządku - skinęłam.
- Odgrzeję ci lunch - odparła, podchodząc do piekarnika.
- Co upichciłaś? - zainteresowałam się, próbując nawiązać z nią rozmowę.
- Mac and cheese.
- Co to takiego? - zmarszczyłam czoło.
- Nic innego jak makaron z serem. Przepis pochodzi z kuchni amerykańskiej - poinformowała mnie, spoglądając w okno.
- Z pewnością smakuje wyśmienicie.
- Z pewnością - powtórzyła.
  Próbowałam być wyrozumiała, ale irytowało mnie jej zachowanie. Jestem pewna, że nigdy w życiu nie zdobyłaby się na taki ton przy Liamie.
- Powinno być gotowe - mruknęła po dłuższej chwili, zaglądając do piekarnika.
  Kiedy zabierałam się do jedzenia, już nie było jej w kuchni. Dlaczego sobie poszła, nie czekając nawet na pochwałę z mojej strony? Wezwały ją obowiązki? A może chciała jak najszybciej uwolnić się od mojego towarzystwa?
  Zabierając swoją torbę, ruszyłam do pokoju Liego, który mogłam teraz nazywać również swoim. Usiadłam na łóżku, rozglądając się. Mój wzrok powędrował na drzwi od garderoby. Zajrzałam do niej, by upewnić się, że Maya rozpakowała nasze rzeczy. Gdy znalazłam się w środku moją uwagę przykuła należąca do mnie szara bluza z znakiem batmana. Z bijącym w przyspieszonym rytmie sercem podeszłam do niej, chwytając w dłonie.
- Nie, to nie może być prawda - bąknęłam do siebie.
  Była cała p o c i ę t a. Nie przypominam sobie, żeby była taka w momencie, w którym Payne wkładał ją do walizki w moim mieszkaniu. Kto mógł to zrobić?
  Och. M a y a.
  Wyciągnęłam bluzę z garderoby i rzuciłam ją na łóżko. Wyjęłam z torebki telefon i wybierając numer do mojego obrońcy, przycisnęłam słuchawkę do ucha. Wolałam zadzwonić do niego i zapytać gdzie jest, niż szukać go w tym wielkim domu z mnóstwem pomieszczeń.
- Katherine? - zdziwił się.
- Gdzie jesteś?
- Na tarasie. Uczę się do egzaminu.
- Przyjdź proszę do naszego pokoju. N a t y c h m i a s t.
- Daj mi sekundę - rzucił, rozłączając się.
  Opadłam na łóżko kierując swój wzrok na moją ulubioną bluzę. Chciało mi się płakać. Wiązało się z nią tyle wspomnień, a teraz będę musiała ją wyrzucić, bo ta głupia suka nie umie pogodzić się z tym, że Liam nie należy do niej, a ja naprawdę go uszczęśliwiam.
- Co się stało? - Szatyn wpadł do pokoju przerażony.
- Spójrz - wskazałam palcem na zniszczony materiał.
- Kto to zrobił? - zapytał, oglądając bluzę.
- Maya.
- Maya? Dlaczego? - spojrzał na mnie z podniesioną brwią.
- Zleciłeś jej rozpakowanie naszych walizek, pamiętasz? - Skinął w odpowiedzi. - Gdy weszłam przed chwilą do garderoby, zastałam ją w takim stanie.
- Jesteś pewna, że to ona?
- Liam! - wrzasnęłam oburzona. Przecież to było oczywiste! - Nie sądzisz chyba, że potraktowałabym tak moją ulubioną bluzę?
- Zawołam Mayę - odrzekł, wychodząc na korytarz. - Maya! Maya! Przyjdź proszę do mojej sypialni!
  Ha! Teraz ta wredna małpa dostanie za swoje.
- Tak? - Pojawiła się w pomieszczeniu zdyszana po pokonaniu masywnych schodów.
- Możesz wytłumaczyć mi, co się z tym stało? - warknął, podnosząc do góry materiał.
- D-dlaczego mnie o to pytasz?
  Więc będzie udawać niewiniątko? Żałosna kretynka.
- Ponieważ Kath znalazła tą bluzę w takim stanie, a jeśli pamięć mnie nie myli, zleciłem ci rozpakowanie naszych ubrań. Z tego wynika, że ty ostatnia miałaś ją w swoich rękach.
- J-ja nic nie zrobiłam - pokręciła przecząco głową. - Odwiesiłam ją tylko na wieszak.
- To była moja ulubiona bluza - bąknęłam, wycierając mokry od spływającej łzy policzek.
- Kiedy ja naprawdę nie miałam z tym nic wspólnego! Czemu mi nie wierzysz? - spojrzała na Liego z wyrzutem.
  Może dlatego, że próbujesz zniszczyć życie jego ukochanej - prychnęłam w myślach.
- Jesteś uczciwą osobą, ale dowody wskazują na ciebie - westchnął bezradnie.
- Dowody? Jakie dowody? - dopytywała, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej. Kiedy zapadła cisza, znów zabrała głos: - Może twoja dziewczyna pocięła bluzę i zrzuciła winę na mnie, bo zwyczajnie mnie nie lubi?
- Co? - wyrwało mi się. - Jak śmiesz mnie posądzać o coś takiego?
- Spokojnie, kochanie - powiedział Liam, patrząc na mnie błagalnie. To oznaczało, że nie wiedział co robić. Wierzy mi, ale nie ma wystarczających dowodów przeciwko Mayi. Niech ją piekło pochłonie! - Odłożmy tę sprawę.
- Dziękuję - mruknęła dziewczyna. - A teraz przepraszam, ale muszę wrócić do swoich obowiązków - ukłoniła się nieco i opuściła pokój.
- Przepraszam - jęknął, siadając obok mnie.
- To nie twoja wina - pokręciłam lekko głową.
- Jesteś tutaj nieszczęśliwa, prawda? - odezwał się.
- To tylko mały incydent. Już w porządku - delikatnie uniosłam kąciki ust do góry, naprawdę próbując myśleć, że nic ważnego się nie wydarzyło. - Poza tym.. po powrocie z pracy rozmawiałam z Ruth. Wydaje mi się, że znajdziemy ze sobą wspólny język.
- Więc.. nie chcesz stąd odchodzić?
- Nie chcę, głuptasie - szturchnęłam go lekko.
  Szatyn chwycił za mój podbródek i przysunął się do moich ust. Wciąż podczas naszego pocałunku czułam mrowienie na każdym milimetrze swojego ciała.
- O niczym innym nie marzyłem przez cały dzień - mruknął, przegryzając moją dolną wargę.
- W poniedziałek masz swój ważny egzamin. Skup się na nim, bo zawalisz - powiedziałam, próbując zachować poważny wyraz twarzy.
- To wszystko przez ciebie.
  Nasza rozmowa została przerwana przez pukanie do drzwi. Odsunęliśmy się odrobinę od siebie, kiedy Liam krzyknął 'proszę'.
- Cześć synu. Witaj Katherine - przywitała nas Karen, wchodząc do pomieszczenia z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry.
- Możesz mnie zostawić samą z Katherine? Muszę z nią pogadać. Wiesz.. babskie sprawy - zachichotała kobieta, patrząc na siedzącego obok mnie chłopaka.
- Będę na dole - cmoknął mnie w policzek i opuścił pokój.
  Poprawiłam swoją pozycję, prostując plecy. Nie rozmawiałam z Karen od naszego spotkania w restauracji i właściwie nie wiedziałam czego się spodziewać. Będzie miła? Może znów obdaruje mnie swoim lodowatym spojrzeniem i chłodnym tonem?
- Jak się czujesz? - odezwała się, zajmując miejsce obok mnie.
- Dobrze, dziękuję. A pani?
- Również - uśmiechnęła się, kładąc swoją dłoń na moją. - Masz już swojego ginekologa, do którego będziesz chodzić na wizyty?
- Nie.
- Więc zapiszę cię do naszego rodzinnego ginekologa, do którego uczęszczają moje córki. Bardzo chwalą pracę doktora Watsona, więc mam nadzieję, że i tobie będzie się podobać. Musimy zadbać o rozwijający się w twoim brzuchu płód.
  Patrzyłam na nią osłupiała. Gdybym stała gdzieś z tyłu, jako zwykły obserwator, nigdy nie przypuszczałabym, że ta kobieta może mieć w sobie choć odrobinę złości. Przemawiała do mnie tak ciepło i tak.. szczerze, że z tego wszystkiego zakręciła mi się łezka w oku.
- Dlaczego płaczesz? - zapytała zmartwiona.
- Ponieważ to strasznie miłe, że chce się pani mną zaopiekować. Potrzebuję teraz kogoś, kto zastąpi mi.. mamę - odparłam, wycierając ściekającą łzę.
- Możesz na mnie liczyć - uśmiechnęła się, mocniej ściskając moją dłoń.
- Bardzo pani dziękuję i.. chciałabym przeprosić za moje zachowanie w dniu, w którym przyszłam tu z Liamem. Powinnam siedzieć cicho.
- Właściwie to, co wtedy powiedziałaś dało mi wiele do myślenia - spuściła wzrok. - Jedyną osobą, która powinna tutaj przepraszać, jestem ja. Byłam jędzą w stosunku do ciebie, chociaż nie miałam do tego podstaw. Obiecuję, że już nigdy więcej nie będę się tak zachowywać.
- Cieszę się, że pani to mówi - uniosłam swoje kąciki ust do góry.
- Och, dość tych ckliwych chwil - zachichotała, próbując powstrzymać gromadzące się w jej oczach łzy. - Muszę przygotować odpowiednie papiery do firmy. Odpoczywaj. - Wstała.
- Dziękuję za pani dobroć - bąknęłam, gdy stanęła obok drzwi.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
  Rzuciłam się na łóżko, kierując swój wzrok na sufit. Z jednej strony przeprowadzka do tego domu była bardzo dobrym pomysłem, zważając na fakt, że otaczają mnie osoby, które mają doświadczenie z dziećmi i zawszę mogę na nie liczyć, jednak z drugiej, biorąc pod uwagę zachowanie Mayi i jej incydent, mam ochotę uciekać do swojego małego mieszkania i żyć w nim jak dawniej.
  Rozmowa z Karen przywołała wspomnienia związane z mamą. Choć nasze stosunki ociepliły się dopiero w dniu jej śmierci, chciałabym żeby tu była, żeby była przy mnie podczas wizyty u ginekologa, żeby pomagała mi wybierać ubranka dla mojej kruszynki i żeby służyła pomocną dłonią przy wychowaniu dziecka.
- Idziemy na imprezę do Andy'ego? - W pokoju zjawił się szatyn, kładąc się obok mnie.
- Chciałabym pójść na cmentarz - odpowiedziałam, dodając zaraz: - Ale ty możesz się do niego wybrać. Zupełnie mi to nie przeszkadza.
- Nie chcę iść bez ciebie - jęknął. - Poza tym chciałbym ci towarzyszyć. Boję się, że coś może ci się stać.
- Poprzez pójście na cmentarz? - wywróciłam oczami. - Nic mi się nie stanie.
- Mogę cię chociaż prosić, by Noel cię zawiózł i odebrał?
- Jeśli to sprawi, że będziesz spokojniejszy to się zgadzam.
- Dziękuję. - Zawisł nade mną, opierając się na swoich dłoniach. Pocałował mnie w czoło i odsunął się, przyglądając mi się przez kilka następnych sekund.
- Mam coś na twarzy? - odezwałam się zaskoczona.
- Skąd - zaśmiał się pod nosem. - Po prostu jestem ciekaw jak będzie wyglądało nasze dziecko.
- Ja też - przyznałam. - Wolałbyś bym urodziła chłopca czy dziewczynkę? - uniosłam jedną brew do góry.
- To nie jest istotne. Ważne, by urodziło się zdrowe i tak śliczne, jak moja przyszła żona.
- Kocham Cię - palnęłam, nie mogąc powstrzymać wkradającego się na moją twarz uśmiechu.
- Ja ciebie mocniej - przybliżył się i złączył nasze usta w długim pocałunku.
                                                     ***
  Obiecałam Liemu, że pozwolę, by Noel zawiózł mnie na cmentarz, więc zaraz po wyjściu z apartamentu Payne'ów, udałam się do czarnego Range Rovera i zajęłam miejsce obok szofera.
- Jak podoba ci się rezydencja? - odezwał się ciepłym tonem mężczyzna.
- Jest przepiękna. Czuję się tutaj jak księżniczka.
- I tak będziesz czuła się już zawsze - obdarował mnie przyjaznym uśmiechem.
  Droga prowadząca na cmentarz nie była długa. Cieszyłam się, że zdecydowałam się pojechać z Noelem. To świetny facet, przy którym nie mogłam przestać mówić i wciąż chichotać. Dodatkowo, opowiedział mi trochę o kilku śmiesznych wyczynach Liama, mającego zaledwie kilka lat.
- Dzięki - rzuciłam, naciskając na klamkę.
- Poczekam tutaj na ciebie. Nie musisz się spieszyć.
  Kiwnęłam głową i wyszłam na zewnątrz. Przeszłam przez bramę cmentarza, a następnie ruszyłam ścieżką do grobu mojej rodzicielki.
- Cześć mamo - powiedziałam, siadając na ławce obok grobu. - Przepraszam, że nie przyszłam tutaj od dnia twojego pogrzebu, ale musiałam oswoić się z twoją śmiercią, by nie rozpłakać się od samego zobaczenia napisu ' ś.p. Christiene Tomlinson' - westchnęłam, spoglądając w niebo. - Wszystko powoli zaczyna się układać. Moje stosunki z Karen się polepszyły, mam najlepszego faceta pod słońcem, a za dziewięć miesięcy urodzę swoją małą kruszynkę, której poświęcę tyle czasu, ile to będzie konieczne - uśmiechnęłam się do siebie na myśl o dziecku. - Muszę tylko pomóc Niallowi. Nienawidzę patrzeć na niego, kiedy jest w takim stanie. Mam nadzieję, że urodzinowa niespodzianka choć na chwilę poprawi mu humor.
  Kiedy o wszystkim opowiadałam, czułam obecność mamy obok. Jakby siedziała na ławce i wpatrywała się we mnie zainteresowana tym, co mam jej do powiedzenia.
  Po kolejnych dziesięciu minutach siedzenia i bezczynnego wpatrywania się grób pośród wszechogarniającej mnie ciszy, postanowiłam wracać. Noel czekał na mnie w samochodzie.
  Dotarłszy do domu, weszłam do mieszkania i poczułam ostry zapach mięsa. Natychmiast pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam do toalety.
- Wszystko w porządku? - W pomieszczeniu zjawiła się Karen, która najprawdopodobniej, przechodząc obok otwartych drzwi, których nie zdążyłam zamknąć, usłyszała dziwne odgłosy.
- Minusy bycia w ciąży - skrzywiłam się, czując swój brzydki oddech.
- Och, tak - skinęła. - Gdyby coś się działo, natychmiast wołaj.
- Będę to miała na uwadze.
  Kiedy wyszła, podeszłam do umywalki i chwyciłam swoją szczoteczkę do mycia zębów, którą dziś rano tu przyniosłam. Dokładnie oczyściłam zęby i wykonałam kilka uspokajających oddechów, wciąż nie czując się najlepiej.
  Udałam się do swojego pokoju. Gdy odkładałam telefon na komodę, ten akurat zabrzęczał, informując mnie, że dostałam wiadomość. Po odczytaniu treści esemesa, o mało nie osunęłam się na podłogę. W ostatniej chwili zdążyłam oprzeć się o ścianę.

_________________________________________
Od autorki: Witajcie moi drodzy! Opowiadanie YC dobiega powoli do końca. Zostały dwa rozdziały i epilog. W następnym znajdziecie coś, czego się nie spodziewaliście (a przynajmniej tak sądzę), natomiast 39 rozdział został napisany z perspektywy Liama. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :)
 Jak  podoba się wam trzydziestka siódemka? Wiedzieliście, że Martina będzie miała po prostu problem z swoim byłym? Kath zdecydowanie ma czego jej zazdrościć! Ona musiała się zmagać m.in. z agresywnym chłopakiem, z którym była przez rok, czy z grożącą jej Taylor. Co teraz wydarzy się w życiu Katherine? Jak myślicie, co było w wiadomości, która zwaliła ją z nóg? Co sądzicie o Ruth? Dlaczego Maya zachowuje się w tak.. dziwny sposób? Czy to właśnie ona pocięła tą bluzę? Polubiliście już Karen, która jak się okazało, wcale nie jest złą osobą? Czekam na wasze komentarze :)
 Uch, jeszcze miesiąc do końca roku szkolnego! ☺
 Z góry mówię, że rozdział pojawi się dopiero w piątek. W środę totalnie nie mam czasu na dodanie, zwłaszcza, że czeka mnie robienie paznokci i spotkanie do bierzmowania, a w czwartek mam komers i sami rozumiecie, muszę się przygotować! Nie mogę się doczekać! ❤
 Miłego dnia, króliczki. x

czwartek, 22 maja 2014

Rozdział trzydziesty szósty.

  Blondasek stał przede mną z spuszczoną głową. Czekałam na jego odpowiedź, ale nie zapowiadało się na to, bym ją usłyszała.
- Hej, Niall - podeszłam bliżej niego, kładąc rękę na jego ramieniu - Pamiętasz, że to ja, Kath? Twoja przyjaciółka?
- W porządku, powiem ci - westchnął, wiedząc, że i tak to z niego wyciągnę. - Chodzi o to, że Emily ma idealne życie; rodziców, którzy są gotowi zrobić dosłownie wszystko, byleby ich córka była szczęśliwa, oraz siostrę, z którą pokłóciła się ostatnio prawdopodobnie co najmniej rok temu - podniósł na mnie swoje oczy - Przyszedłem z tym wszystkim do ciebie, bo pomyślałem, że ty znacznie bardziej mnie zrozumiesz i będziesz wiedziała co robić.
- Bardzo mi to schlebia - powiedziałam, po czym zaraz dodałam; - Ale to nie oznacza, że twoja dziewczyna nie powinna o wszystkim wiedzieć. Nialler ona widzi, że coś się dzieje i zaczęła mnie wypytywać. Niczego jej nie wyjaśniłam, ponieważ sądzę, że powinieneś to zrobić osobiście. I chciałabym, żebyś zrobił to jak najszybciej, gdyż nie jest łatwo okłamywać mi Em.
- Dzięki, że dotrzymałaś obietnicy - przytulił mnie do siebie delikatnie. - Przepraszam, że postawiłem cię w takiej sytuacji. Masz rację, powinna wiedzieć co się stało, bo związek powinien opierać się przecież na szczerości. Dziś jej o wszystkim opowiem - odsunął się, patrząc mi w oczy - I nie martw się, wytłumaczę jej, że o niczym jej nie wspomniałaś, bo cię o to poprosiłem.
- Cieszę się, farbowany - uśmiechnęłam się, co chłopak natychmiast odwzajemnił.
- Skoro już tu jestem, to chciałbym wiedzieć co u ciebie - odparł, zajmując moje miejsce przy biurku, na co obdarowałam go złowrogim spojrzeniem.
- Cóż, Karen mnie zaskoczyła. Spodziewałam się, że potraktuje mnie tak, jak podczas mojej wizyty z Liamem w jej domu, i właściwie początek naszego spotkania na to wskazywał, lecz już w chwilę później okazało się, że mamy wspólne hobby i tematy do rozmów.
- To bardzo dobre wieści, Katherine! Niepotrzebnie tak się zamartwiałaś, prawda?
- Prawda - skinęłam. - Zaproponowała mi, żebyśmy ze względu na dziecko wprowadzili się do rezydencji Payne'ów.
- Zgodziłaś się? - uniósł swoją brew do góry.
- Powiadomiłam ją, że chciałabym to najpierw uzgodnić z Liamem. Dziś przy lunchu mamy przemyśleć tą ofertę.
- A ty zastanowiłaś się już, czy to dobry pomysł?
- Nie wiem, Nialler - wbiłam wzrok w ścianę.
- Sądzę, że powinnaś przede wszystkim podziękować Karen za chęć pomocy i w ramach wdzięczności, przeprowadzić się. Byłaś przerażona tym, jak sobie poradzicie z waszym małym szkrabem, skoro totalnie nie macie doświadczenia, a matka Liama przyszła z odsieczą - powiedział dość niepewnie, nie wiedząc jak zareaguje.
- Może i masz rację, ale i tak mam wątpliwości.
- Mam nadzieję, że Payno je rozwieje. Spadam na lekcje. Obiecuję, że wszystko powiem Emily. Miłej pracy - musnął delikatnie mój policzek i opuścił bibliotekę, tak jak pozostali studenci, którzy zaszyli się tutaj podczas przerwy.
  Opadłam na krzesło, zastanawiając się nad słowami przyjaciela. Zupełnie nie wiedziałam jaką powinnam podjąć decyzję.
                                                     ***
- Cześć kochanie. - Drzwi otworzył mi mój obrońca, całując delikatnie w usta na powitanie.
- Chyba ktoś ma dziś dobry humor - zaśmiałam się pod nosem, zdejmując swoje obuwie.
- To przez tą pogodę - oparł się o framugę wyjściowych drzwi i spojrzał przed siebie.
  Rzeczywiście, na zewnątrz było pięknie. Słońce delikatnie otulało zmęczone i smutne twarze, powodując szeroki uśmiech, a białe, puszyste chmury powoli przesuwały się po błękitnym niebie.
  Objęłam szatyna od tyłu.
- Jak nauka do egzaminu? - musnęłam go w szyję, musząc przy tym odrobinę podnieść się na palcach.
- Trudno się na niej skupić, kiedy ciągle o tobie myślę, a Loki zachęca mnie do wspólnej zabawy - odparł, obracając się przodem do mnie.
- Zadomowił się, więc będzie jeszcze bardziej rozrabiał - wzruszyłam ramionami.
- To nie było zbyt pocieszające - wywrócił oczami, przybliżając się do mnie i złączając nasze w usta w namiętnym pocałunku. - Natomiast to, owszem.
  Śmiejąc się, ruszyliśmy do kuchni, gdzie roznosiły się przepiękne zapachy, na które aż zaburczało mi w brzuchu, a stół był już nakryty dla naszej dwójki.
- Co upichciłeś? - zainteresowałam się, zajmując miejsce przy stole.
- Lazanię, madame - postawił przede mną półmisek z lazanią.
- Wygląda apetycznie - skomentowałam, biorąc jeden z kawałków.
  Zaczęliśmy jeść, rozmawiając o codziennych sprawach i zbliżającym się teście Liego. Próbowałam jak najdłużej zagadywać go różnymi błahymi tematami, byśmy nie zaczęli mówić o sprawie, której za wszelką cenę starałam się uniknąć.
- Mieliśmy obgadać propozycję mojej mamy - odezwał się, popijając jedzenie sokiem jabłkowym.
  Cholera.
- Tak, mieliśmy - przytaknęłam, wzdychając. Czemu łudziłam się, że zdołam ominąć tą rozmowę?
- Więc.. co o tym sądzisz? - odłożył sztućce na talerz i oparł brodę na swoich dłoniach.
- Nie mam pojęcia, Leeyum - wydukałam, zaskoczona, że w ogóle to powiedziałam.
- Masz wątpliwości? Jakie? - zmarszczył czoło, przypatrując się każdemu mojemu ruchowi.
- Oczywiście uważam, że to bardzo szlachetne ze strony Karen, że chcę nam pomóc, ale - odsunęłam od siebie pusty talerz i złożone ręce położyłam na stole - boję się, że kiedy wprowadzimy się do twojego rodzinnego domu, ktoś z domowników bądź służby mnie nie polubi, boję się, że nie będziemy mieli prywatności, boję się, że moi bliscy nie będą mogli mnie tak często odwiedzać, jak tutaj, boję się, że będziemy musieli oddać Lokiego, boję się, że będziesz poświęcał mi znacznie mniej uwagi.. Och, jest tyle rzeczy - spuściłam wzrok na swoje palce, bawiąc się kciukami.
- Przepraszam Katherine, ale.. - wybuchnął śmiechem, powodując, że zmarszczyłam czoło. Co ja takiego zrobiłam, co okazało się być tak bardzo zabawne? - Twoje wątpliwości są absurdalne. Mamy zamieszkać z moją rodziną, nie w więzieniu, kochanie.
- Liam potraktuj mnie poważnie, bo to co ci właśnie wyznałam, naprawdę zaprząta moją głowę od momentu zaczęcia tego tematu przez Karen.
- W porządku - uspokoił się, przeczesując ręką swoje włosy. - Zupełnie cię nie rozumiem. Nasza służba składa się z ludzi szczerych, miłych, uczciwych i pracowitych, więc nie ma opcji, że ktoś mógłby cię nie polubić. Jeśli zaś chodzi o członków mojej rodziny, to nie poznałaś jedynie Ruth, z którą z pewnością znajdziesz wspólny język. Loki należy do m o j e j rodziny, więc rodzice muszą uszanować obecność szczeniaka w domu. Myślę, że mogą go z czasem naprawdę polubić - uśmiechnął się wyciągając do mnie rękę. Gdy ją złapałam, wylądowałam na jego kolanach. - Twoi bliscy, to również i moi bliscy, więc mogą bywać w naszym apartamencie zawsze, kiedy będą mieli na to ochotę - przysunął się bliżej i zetknął nasze czoła, zamykając oczy. - Ty i nasze dziecko jesteście ważną częścią mojego życia. Zmieniamy tylko dach nad głową, nie nasze stosunki. Wciąż będę o ciebie dbał, pomagał ci, a co niedziele robił śniadania do łóżka, tak jak to do tej pory bywało.
  Nie wiedziałam co powiedzieć. Chłopak brzmiał naprawdę szczerze, więc nie miałam powodu do protestów. Uspokoił moje myśli, które poczęły już stwarzać czarne scenariusze.
  Pocałowałam go wśród ogarniającej nas ciszy.
- Więc mam przekazać mamie dobrą nowinę? - odsunął się ode mnie, obejmując na powrót w talii.
- Chyba tak - skinęłam.
- Bardzo mnie to cieszy - ucałował moje czoło. - Może od razu zabierzemy się za spakowanie twoich najważniejszych rzeczy?
- Co z twoją nauką? Materiału jest naprawdę wiele, a nie chciałabym byś stracił swoją szansę na spełnienie marzenia - mruknęłam, bawiąc się jego włosami.
- Pozostały jeszcze trzy dni, dam sobie radę - oznajmił.
  Payne poszedł spakować swoje ubrania, książki oraz sprzęt, który udało mu się zabrać z domu, do pokoju, naprzeciw którego każdego dnia zasypialiśmy w swoich ramionach, a w którym aktualnie siedziałam na podłodze, przypominając sobie pierwszą noc spędzoną w tym mieszkaniu, pierwszego gościa, którym był Zayn, pierwszą imprezę.. Tyle wspomnień!
- Wciąż nie zaczęłaś? - usłyszałam nad sobą głos Liego.
- Skupiłam się na wspomnieniach - bąknęłam, bawiąc się zamkiem od swojej walizki, która leżała obok, gotowa na pakowanie.
- Polubisz nasz nowy dom, przysięgam - usiadł obok mnie.
- Mam taką nadzieję - uśmiechnęłam się do niego lekko. - Hej, pomyślałam, że powinnam sprzedać moje gniazdko i za otrzymane pieniądze kupić sobie jakieś małe auto. Co ty na to? - uniosłam swoje brwi do góry.
- To dobry pomysł - przytaknął. - Ale wstrzymaj się jak na razie z sprzedażą.
- Wiem. Dopóki nie stwierdzę, że czuję się dobrze w twoim domu, nie będę nawet o tym myślała.
- Więc zabieraj się do pakowania - szturchnął mnie lekko, otwierając drzwi od mojej szafy. - Pójdę spakować twoje kosmetyki z łazienki - oznajmił, podnosząc się i opuszczając pomieszczenie.
  Wkładałam swoje ubrania do walizki, myśląc o Zaynie i jego siostrach. Powinnam do nich pójść, powiedzieć, że się wyprowadzam i porozmawiać chwilę z Malikiem. Ostatnim razem widzieliśmy się na moich urodzinach. Aż wstyd mi, że od tego czasu nie wysłałam mu nawet esemesa z zapytaniem 'co słychać?'.
  Na dnie szafy znalazłam bluzkę, którą wręczył mi Mulat w rocznicę miesiąca naszego związku. Totalnie nie trafił w mój gust, więc od razu wrzuciłam ją głęboko do szafy. To dziwne, że od tego wydarzenia minął już prawie rok. Pamiętam to wszystko, jakby działo się dosłownie wczoraj.
- Nie poradzisz sobie bez mojej pomocy, prawda? - zaśmiał się, wchodząc ponownie do pokoju i po raz kolejny widząc jak po prostu siedzę i myślę.
  Po spakowaniu przeze mnie trzech walizek; dwóch z ubraniami oraz butami, jednej z najważniejszymi rzeczami, takimi jak kosmetyki, ładowarka do telefonu czy zdjęcia, które stały na pułkach i komodach, znieśliśmy wspólne nasze walizki do salonu.
- Zadzwonię do Noela, żeby przyjechał. Nie uda nam się zanieść tego bagażu i Lokiego. Jest tego zbyt wiele - odezwał się Liam, znosząc z góry ostatnią walizkę.
- Kim jest Noel? - zainteresowałam się.
- Szofer, który pracuje dla nas od bardzo dawna. To facet w średnim wieku, z żoną i dwójką dzieci - wyjaśnił.
- Żyjesz jak w bajce - mruknęłam, poprawiając swoje długie, brązowe włosy.
- Moi rodzice za wszelką cenę starali się, by zapewnić mnie i moim siostrom jak najwygodniejsze życie, jednocześnie nie zapominając o rodzinnym cieple.
- To dobrze. Większość rodziców skupia się na pracy, totalnie olewając swoje pociechy - pokręciłam lekko głową, a potem spojrzałam na niego z nadzieją. - Masz coś przeciwko, jeśli pójdę do sąsiadów? Chciałabym im powiedzieć, że się wyprowadzamy i pogadać chwilę z Zaynem, jeśli będzie w domu.
- Dlaczego pytasz mnie o pozwolenie? - zdziwił się, unosząc brwi. - Śmiało, idź. I pozdrów ode mnie Zacka!
  Musnęłam delikatnie policzek szatyna i po obraniu obuwia, ruszyłam do mieszkania znajdującego się obok mojego. Nacisnęłam na dzwonek i po kilku sekundach drzwi otworzyła mi Trisha.
- Dzień dobry - powitałam ją z uśmiechem, co natychmiast odwzajemniła.
- Witaj, Katherine. - Wpuściła mnie do środka. - Dziewczyny są w pokoju Wal, a Zayn u siebie - powiadomiła mnie.
- Dziękuję.
  Skierowałam się do pierwszego wskazanego przez kobietę miejsca.
- Hej - weszłam do środka.
- Kath! - zawołały równocześnie, śmiejąc się pod nosem.
- Co słychać? Co porabiacie? - Usiadłam obok nich na łóżku.
- Doniya ma w przyszłym tygodniu randkę, z przystojniakiem którego poznała w Sturbuksie, rozlewając na niego kawę, i szukamy dla niej czegoś odpowiedniego na tę okazję - wypaliła jednym tchem Waliyha, jak to miała w zwyczaju, kiedy była czymś nieźle podekscytowana.
- Co to za przystojniak? - poruszyłam zabawnie brwiami.
- Ma na imię Ben, jest wysokim blondynem o niebieskich oczach i cudownym uśmiechu - odparła, nie mogąc powstrzymać uniesienia kącików ust do góry.
- I ma seksowny głos - dodała za nią Wal.
- Wydaje się naprawdę hot - zachichotałam. - Będę trzymać kciuki, żeby randka wyszła jak najlepiej!
- Dzięki.
- Muszę wam coś powiedzieć - zaczęłam, powracając do poważnego wyrazu twarzy.
- Nie strasz nas tą swoją miną, tylko gadaj co się dzieje - zmarszczyła czoło młodsza z sióstr.
- Zdecydowaliśmy się z Liamem na przeprowadzkę do jego rezydencji, ze względu na dziecko, więc obawiam się, że nie będziemy dłużej sąsiadkami - zrobiłam smutną minę, dodając; - Ale możecie wpadać, kiedy wam tylko najdzie ochota, do mojego nowego miejsca zamieszkania.
- Rezydencji? - Waliyha otworzyła szerzej oczy. - Jak wielki jest jego dom?
- W a l! - skarciła ją Doniya, spoglądając na mnie przepraszająco. - Oczywiście będziemy odwiedzać cię jak najczęściej. Nie zapomnij nas powiadomić, jeśli będziesz chciała pójść na zakupy!
- Wy również nie zapomnijcie - wstałam z łóżka, powoli kierując się do drzwi. - Miło było was zobaczyć. Pa!
- Pa! - odpowiedziały równocześnie, machając rękoma.
  Stanęłam na korytarzu, przed wejściem do pokoju Malika. Wzięłam kilka wdechów i wydechów za nim nacisnęłam na klamkę.
  Weszłam do pomieszczenia, rozglądając się. Już nie pamiętam kiedy byłam w nim ostatni raz. Mulat siedział na łóżku, żywo gestykulując rękoma, by nadać rozmowie telefonicznej odrobinę emocji.
- Przepraszam, oddzwonię później - odparł, kiedy zobaczył jak wchodzę przez framugę drzwi. - Cześć, Kath - uśmiechnął się szeroko, wskazując na miejsce obok siebie.
- Z kim rozmawiałeś? - spytałam, siadając obok niego.
- Z Eve - odpowiedział, nie przestając się uśmiechać.
- Naprawdę? - zamrugałam kilkakrotnie.
- Naprawdę - powtórzył.
- Widzę, że dobrze się dogadujecie - spojrzałam na niego podejrzliwie, a on od razu zrozumiał co próbuję od niego wyciągnąć.
- Po twoich urodzinach zadzwoniłem do wujka - zaczął, poważniejąc - On poradził mi, bym zmierzył się ze swoją przeszłością, co korzystnie na mnie wpłynęło, ponieważ mimo tego, że jesteś teraz z innym facetem, nie chciałem cię stracić i ważna jest dla mnie twoja przyjaźń. Od zawsze dawał mi dobre rady, więc postanowiłem zaciągnąć się jego zdania i tym razem. Nie wiedziałem co zrobić w związku z Eve. To naprawdę fantastyczna dziewczyna. Wuj zasugerował mi, bym spróbował małymi krokami. Myślałem nad tym całą niedzielę, przez co wydawałem się być trochę nieobecny, martwiąc tym Doniyę. Również i z nią obgadałem ten temat. Przyznała rację wujowi, zachęcając mnie do wysłania Eve miłej wiadomości. Zgodziłem się. Zaczęliśmy esemesować. Dziś po raz pierwszy do mnie zadzwoniła, bo niezupełnie wiedziała co ma z robią z zatkaną toaletą - zachichotał.
  Słuchając tego, wydawało mi się, że to jakiś sen. Przecież jeszcze niedawno to ja byłam dziewczyną Zayna, która była zazdrosna o każdą laskę, która kiedykolwiek na niego spojrzała. A teraz oboje żyjemy wyłącznie w przyjacielskich stosunkach i nie ogarnia mnie zazdrość, czy złość, bo Malik zaczyna nowe życie, które prawdopodobnie podzieli z Eve.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! - aż klasnęłam w dłonie, nie mogąc pohamować wkradającego się na moją twarz uśmiechu.
- Też się cieszę.
- Więc kiedy randka? - uniosłam swoją brew do góry.
- R-randka?
- Chyba nie myślałeś, że wasza relacja będzie opierać się jedynie na esemesach i ewentualnych rozmowach telefonicznych - wywróciłam oczami, siadając po turecku.
- Owszem. Ale nie zastanawiałem się jeszcze nad.. randką - spuścił wzrok.
- Zayn - powiedziałam uroczyście, czekając aż znów na mnie spojrzy. - Skoro tak dobrze się dogadujecie, powinniście się umówić. Wiem, że randka może być dla ciebie większym krokiem, na który nie jesteś jeszcze gotów, dlatego myślę, że moglibyście się spotkać jako przyjaciele.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - westchnął.
- Spróbuj, Zayn. Pójdźcie na imprezę do Andy'ego, która odbędzie się jutro w jego domu. Nie będziecie skazani wyłącznie na swoje towarzystwo i dodatkowo oboje odrobinę się zabawicie.
- Cóż.. To nie najgorszy plan - przyznał, rozluźniając się.
  Dalsza rozmowa kręciła się wokół imprezy u Samuelsa. Wciąż nie mogłam nadziwić się temu, z jaką łatwością przyszło nam siedzieć obok siebie i normalnie rozmawiać, po tym wszystkim, co nas łączyło i jak silne były nasze uczucia. To oczywiście nie oznaczało, że chciałabym cokolwiek zmieniać.
- Chyba powinnam się już zbierać. - Na moją twarz wstąpił grymas, kiedy Payne wysłał mi esemesa z wiadomością, że Noel będzie za dwie minuty.
- Zostań jeszcze - poprosił, rzucając mi błagalne spojrzenie.
- Muszę iść, Malik - wstałam z łóżka. - Przyszłam tutaj, by powiedzieć ci, że razem z Liamem przeprowadzamy się do jego rodziców. Robimy to ze względu na dziecko, sam rozumiesz, brak doświadczenia i wiedzy na temat niemowląt nie pozwoliłby nam na przetrwanie w moim mieszkaniu.
- Szkoda, że już nie będziemy sąsiadami. Mam jednak nadzieję, że to nie znaczy, iż nasze stosunki ulegną zmianie.
- Skąd! - zapewniłam go.
  Mulat wstał i podszedł do mnie, otaczając swoimi ramionami. Objęłam go wokół talii, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Dziękuję za rozmowę - powiedział, odsuwając się ode mnie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnęłam się. - Zapomniałabym! Masz pozdrowienia od Liego. - Przypomniałam sobie nagle.
- Również go pozdrów.
- W porządku. Pa!
- Narazie, Kath!
                                                     ***
  Noel okazał się być naprawdę miłym facetem, z którym przyjemnie odbyliśmy drogę do rezydencji Payne'ów. Po zaparkowaniu przez niego czarnego Range rovera, wysiedliśmy z samochodu, zabierając swoje walizki, z którymi pomógł nam Noel.
- Witaj w domu, kochanie - powiedział do mnie szatyn, całując w policzek.
  Przez kilka sekund rozglądałam się, jakbym była tutaj po raz pierwszy. Nie mogłam uwierzyć, że przyjdzie mi mieszkać w tym apartamencie, który był niezwykle duży i elegancki, czyli zupełnie nie pasujący do tak prostego człowieka, jakim jestem ja.
- Maya! - zawołał donośnie chłopak.
  W chwilę później stanęła przed nami młoda dziewczyna o długich blond włosach, niebieskich oczach i szczupłej figurze. Była niewiarygodnie śliczna. I pachniała drogimi, słodkimi perfumami, o których zawsze marzyłam.
- Tak, Liam? - zaszczebiotała, poprawiając swoje włosy.
- Czy mój pokój jest przygotowany? - zapytał, obejmując mnie ramieniem.
- Wszystko jest gotowe - potwierdziła skinieniem głowy, nie odrywając wzroku od Liego.
- Dobra robota. Jutro z rana rozpakujesz nasze walizki, brudne rzeczy wrzucając do prania.
- Jej też? - Maya wskazała na mnie palcem, krzywiąc się.
- Katherine jest moją dziewczyną, która w dodatku jest w ciąży. Chciałbym, żebyś dobrze ją traktowała - powiedział stanowczo.
- Tak jest, szefie - zasalutowała mu, odchodząc od naszej dwójki z grymasem.
  Chciałam wypytać o Mayę, ale uznałam, że to zbędne. Może tylko wydawało mi się, że dziewczyna mnie nie polubiła?
  Wnieśliśmy nasz bagaż do pokoju Liama, w którym pachniało cynamonowym odświeżaczem powietrza, a samo pomieszczenie błyszczało czystością.
- Wszyscy do późna są dziś w pracy, więc dopiero jutro poznasz Ruth i przywitasz się z pozostałymi członkami rodziny - poinformował mnie mój obrońca.
- Myślisz, że Ruth mnie polubi?
- To jest prawie pewne - zaśmiał się i podszedł do mnie, obejmując w talii. - Co ty na to, byśmy wzięli wspólny prysznic? - zaczesał moje włosy za ucho. - Mamy specjalnie przyrządy do masażu - zachęcił mnie, uśmiechając się łobuzersko.
- Chodźmy! - zawołałam radośnie, nie mogąc się już doczekać chwili relaksu.
                                                    ***
   W momencie, w którym przekroczyłam próg biblioteki, wracając od kserokopiarki, zadzwonił dzwonek na przerwę. Usiadłam za swoim biurkiem, porządkując papiery pana Wrighta, które musiałam skopiować, a w pomieszczeniu zaczęli gromadzić się studenci. Wtem dostrzegłam Martinę i jej wykrzywioną w grymasie twarz, z którą zmierzała w moją stronę.
- Co się stało? - wypaliłam zmartwiona.

___________________________________
Od autorki: Witajcie kochani! O cholera, ale gorąco, co? Tęskniłam za taką pogodą, a wy? :)
 Jak podoba wam się trzydziestka szóstka? Obstawialiście, że Nialler miał właściwie błahy powód by nie mówić Emily o jego problemach, czy podejrzewaliście, że to coś znacznie poważniejszego? Co sądzicie o wątpliwościach Kath, które ogarnęły ją przed podjęciem decyzji wprowadzenia się do Payne'ów? Były słuszne? Jak oceniacie relację Katherine i Liama? Myślicie, że polubicie Noela? A co z Mayą? I dlaczego Martina zjawiła się w bibliotece z nie najlepszą miną? Czekam na wasze komentarze ♥
 Jeszcze tydzień do mojego komersu, a 37 dni do końca roku szkolnego! ☺
 Miłego dnia, kociaki. xx