sobota, 7 czerwca 2014

Epilog.

  Cześć, tu Katherine. Wcale nie trafiłam do raju. Do piekła też nie. Błąkałam się gdzieś po środku, bo nie mogłam znaleźć spokoju. Jednak nie chcę odejść z tego miejsca. Najpierw muszę utwierdzić się w fakcie, że Liam znalazł odpowiednią kobietę, która będzie dawała mu szczęście oraz będzie dobrą mamą dla naszej małej Brooklyn.
  L i a m.
  Obserwowałam go w każdy dzień, w każdą godzinę, minutę i sekundę odkąd moja dusza opuściła ciało. Nie radził sobie dobrze. Jeśli nie ratował ludzi i zwierząt z pożaru, czy innych klęsk żywiołowych, to siedział zamknięty w swoim pokoju, bądź przychodził na mój grób. Nie mógł dojść do siebie. Nie był nawet w stanie zajmować się Brooklyn, bo ona tak bardzo przypomina mu mnie. Nie wiedział co ma ze sobą począć, ponieważ stracił osobę, którą kochał najbardziej na świecie.
  Żal ściskał mi serce, kiedy stałam obok niego i mogłam tylko patrzeć, a on totalnie nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Niestety nie mogłam już powrócić do życia, przytulić go najmocniej jak umiałam i powiedzieć 'wszystko jest już w porządku, kochanie'. Byłam jedyną osobą, która potrafiła go wyciągnąć z tego gówna. Wszyscy moi bliscy jakoś się podnieśli, nawet Louis, który początkowo zachowywał się gorzej od Liama. Nie można się mu jednak dziwić, niedawno pochował swoją matkę, teraz mnie, a Mark nawet nie spróbował się po tym z nim skontaktować, choć zjawił się na moim pogrzebie. Lou jednak zdołał wrócić do normalnego życia. Natomiast Payne tego nie potrafi, choć już tak wiele ludzi próbowało mu pomóc. Nie udało się to nawet Eve i Nicoli, które także przecież także straciły ważne dla siebie osoby i wiedziały jakie to uczucie.
  Dziś mijał trzeci miesiąc odkąd dowiedział się, że jego ukochana odeszła z jego życia.
- Liam. - Maya ostrożnie zapukała do jego pokoju. Stanęłam obok niej, dokładnie obserwując co zamierza zrobić.
  Po wprowadzeniu się do tego domu, nienawidziłam Mayi, ponieważ myślałam, że chce zrujnować mi życie, co okazało się zwykłą pomyłką, a potem bardzo się ze sobą zżyłyśmy i byłyśmy dla siebie jak dobre przyjaciółki. Wiele razy pytałam czy jest zakochana w Liamie, ale za każdym razem odpowiadała stanowcze 'nie'.
  Teraz, kiedy mogłam być przy niej, gdy myślała, że jest zupełnie sama, dowiedziałam się, że przez cały ten czas kłamała mi w żywe oczy. Kochała go tak mocno, jak nikogo przedtem.
  Dlatego najmocniej na świecie chciałam, by to z nią Liam spędził resztę swojego życia, czyniąc z niej swoją żonę i matkę dla mojego dziecka.
- Liam, proszę, otwórz te cholerne drzwi - błagała.
- Dlaczego nie dasz mi spokoju? - mruknął, wstając z łóżka.
- Bo nie chcę, żebyś siedział w tym pokoju cały dzień. Jest piątek!
- I co w związku z tym, że mamy dziś piątek? - zapytał, otwierając drzwi.
- To, że wychodzisz ze mną do kina. I nie chcę słyszeć sprzeciwu - dodała zaraz, kiedy zauważyła jak otwiera usta. - Wiesz, że potrafię być nieźle wkurzająca, kiedy nie dostanę tego, czego chcę.
- Czy trudno jest zrozumieć, że chcę zostać s a m? - powiedział wyraźniej ostatni wyraz.
- Zgadnij gdzie to mam - skrzyżowała swoje ręce na klatce piersiowej, nie odrywając od niego wzroku.
- Nigdzie nie idę! - wrzasnął, chcąc zamknąć drzwi, ale Maya zatrzymała je nogą.
- Jestem naprawdę uparta, Liam.
- Zostaw mnie.
  Czemu nauczyłam go bycia upartym?
- Nie, nie zostawię cię. Za godzinę rozpoczyna się seans. Idę się przygotować. Tobie również to zalecam.
  Brawo, Maya, tak trzymaj!
  Gdy Liam zamknął na powrót drzwi, podszedł do łóżka i rzucił się na nie, chowając głowę w poduszki.
  Chciałam coś zrobić, chciałam przekonać go jakoś, że powinien wyjść z Mayą, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Przecież byłam jedynie niewidzialnym ciałem przezroczystym, zwanym duchem.
  Podeszłam do zdjęcia, znajdującego się na komodzie. Przedstawiało mnie i Liama. Siedziałam na krześle, a szatyn całował mój duży brzuch, w którym rosła Brooklyn. Z całych sił skupiłam się na tym, by sprawić, żeby ramka się przewróciła. Wyciągnęłam rękę i spróbowałam, mając nadzieję, że moja próba tym razem się powiedzie.
  I nagle zdałam sobie sprawę, że to z a d z i a ł a ł o.
- Kto tu jest? - mruknął chłopak, podnosząc głowę.
  Rozejrzał się wokół siebie, ale niczego nie dostrzegł. Przetarł ręką swoje oczy, a potem spojrzał w miejsce, w którym byłam, jakby dobrze wiedział, że właśnie tam stoję.
- To byłaś ty, Kath? - odezwał się,
  Odczekał chwilę, a potem westchnął.
- Jeżeli tu jesteś, powiedz mi co mam robić. Jak mam dalej żyć? Co mam ze sobą począć? Co mam zrobić, by zapomnieć o tym bólu, który towarzyszy mi od trzech pieprzonych miesięcy?
  Dlaczego nie mogłam też otrzymać zdolności mówienia?!
- Uważasz, że powinienem wyjść z Mayą?
  Tak!
- Jeśli odpowiedź na moje pytanie brzmi tak, proszę, zrób coś. Pokaż mi, że naprawdę tu jesteś, że jesteś przy mnie.
  Cholera, cholera, cholera. Co niby mam zrobić? Znów coś przewrócić? Ale co jeśli to się nie uda, jak za każdym razem kiedy próbowałam?
  Raz kozie śmierć!
  Tym razem skupiłam się na wiszącym obrazie. Wyciągnęłam ręce i spróbowałam go przesunąć, ale to nie dawało żadnych efektów. Kiedy miałam się już poddać, zauważyłam, że Liam spogląda na obraz. Skierowałam swój wzrok w to samo miejsce i dostrzegłam, że obraz nieznacznie się poruszył. Fantastycznie!
- O mój Boże - wypalił, otwierając szerzej oczy ze zdziwienia. - Katherine ty naprawdę tutaj jesteś! - zawołał, rozglądając się. - Pamiętaj, że wciąż kocham cię najmocniej na świecie i.. - Przestał mówić na chwilę, skupiając spojrzenie na oknie. - O w dupę. Ty cały czas przy mnie byłaś. A ja zachowywałem się jak egoista. Olewałem wszystkich, nie pozwalałem sobie pomóc, byłem arogancki i w ogóle nie zajmowałem się Brooklyn - przeczesał ręką swoje włosy. - Przepraszam, najmocniej cię przepraszam. Kath nie bądź na mnie zła. Obiecuję, że się zmienię. Wszystko wróci do normy, przysięgam.
  Nie wiedziałam, co się stało. Przecież tyle razy próbowałam czymś poruszyć, coś przewrócić, otworzyć okno bądź drzwi, ale za każdym razem moja próba kończyła się bez najmniejszych efektów. Tak czy inaczej, nie mogłam przestać skakać z radości. U d a ł o  m i  s i ę!
                                                       ***
  Maya nie mogła wyjść z podziwu, kiedy Liam zajrzał do jej pokoju, pytając czy jest gotowa, a kiedy ujrzała jego uśmiech, nogi się pod nią ugięły. Zachowywała się zupełnie jak ja, kiedy poznałam Liego.
  Obserwowałam całą ich randkę z radością. Policzki bolały mnie od ciągłego uśmiechania się, ale miałam to totalnie gdzieś. Wreszcie Liam się dobrze bawił. Wreszcie mogłam ponownie ujrzeć błyszczące iskierki w jego radosnych oczach. I wreszcie mogłam oglądać ten najpiękniejszy uśmiech na świecie, który ostatnim razem widziałam w dniu mojego porodu.
  Jednak to, że Liam pocałował Mayę w policzek, dziękując za wspólne spędzony czas i proponując kolejne wyjście w najbliższym czasie, nie było najlepszą rzeczą. Payne zrobił coś jeszcze.
  Po powrocie do domu od razu skierował się do pokoju Brooklyn. Z uniesionymi kącikami ust przyglądał się jej, kiedy śpi, delikatnie głaszcząc jej policzek.
- Przepraszam, kruszynko - mruknął, nie przestając gładzić jej policzka. - Przepraszam, że byłem takim wyrodnym ojcem. To nie powtórzy się już nigdy więcej, obiecuję. Kocham cię, Brooklyn - odparł, całując jej czółko.
  To był najpiękniejszy widok na świecie.
  A ja wreszcie mogłam zaznać spokoju, wiedząc, że moje dwa największe skarby są szczęśliwe
.
____________________________
Od autorki: Cześć moi kochani! Nadszedł czas pożegnania, co? Ale najpierw po raz ostatni zadam wam moje ulubione pytania..
 Jak podoba wam się epilog? Wciąż chcecie mnie zabić? Był wzruszający? Jakie emocje przewijały się przez wasz umysł i ciało? Czy zachowanie Liama po stracie Kath było normalne? Co myślicie o Payne'ie i Mayi? Byliby dobrą parą? Wyobrażacie sobie widok Liego przy małej Brooklyn? Coś niesamowitego, prawda? Czekam na wasze komentarze ☺
 Chciałabym podziękować każdemu z osobna za czytanie, za komentowanie i rozmowy ze mną na tt odnośnie Your choice. Jesteście wspaniałymi czytelnikami, wiecie? Nie mogłabym znaleźć lepszych. Dzięki, że wytrwaliście ze mną do końca i dziękuję za te 27 tysięcy wyświetleń! Bardzo was kocham, myszki :)
 Co do shota o Ziamie. Jeśli nie pojawi się w przeciągu dwóch tygodni, to nie pojawi się w ogóle. Miałam pomysł na niego, ale go zniszczyłam i jeśli wszystko pójdzie dobrze, to napiszę nowego. Cieszę się, że niczego wam nie obiecywałam, bo teraz mogłabym się już przewracać w grobie!
 Odnośnie nowego opowiadania.. Mam pomysł, ale nic jeszcze nie zaczęłam. Być może blog pojawi się jeszcze w tym roku, tak, sądzę, że uda mi się zmieścić się jeszcze w tym roku :) Spytam od razu.. Kto chciałby być poinformowany o nowym opowiadaniu? Zostawcie mi swoje tt bądź linki do facebooka!
 To już wszystko. Ciężko mi się z wami rozstawać, ale kiedyś musiał nadejść ten czas. Życzę wam miłych wakacji moi mili! Uważajcie na siebie! Dużo miłości ❤
                                                                                       Wasza Monika. xx

wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział trzydziesty dziewiąty.

                                            PERSPEKTYWA LIAMA

  Siedziałem na krześle obok leżącej z brzuchem na wierzchu Katherine, która mocno ściskała moją dłoń. Oboje oczekiwaliśmy odpowiedzi od doktora Watsona, który nieprzerwanie wpatrywał się w ekran monitora.
- Gratulacje - usłyszałem wreszcie jego głos - Będziecie mieli córeczkę - powiedział, uśmiechając się szeroko.
  Nie posiadałem się z radości, kiedy usłyszałem o płci dziecka. To była jedna z tych najpiękniejszych chwil, jakie udało mi się w życiu doświadczyć, przysięgam.
- Jak ją nazwiemy? - wypaliła Kath zaraz po wyjściu z gabinetu.
- Mamy mnóstwo czasu, by o tym pomyśleć, kochanie - zachichotałem, łapiąc ją za rękę.
- Myślę, że Olivia jest naprawdę ładne - ułożyła swoje usta w dzióbek, spoglądając na mnie z nadzieją.
- Zamknij oczy - powiedziałem, ignorując jej rozmyślenia na temat imienia dla dziecka. Nie miałem do tego teraz głowy.
- Po co? - mruknęła zaskoczona, zakładając swoje ręce na biodra.
- Po prostu to zrób - wywróciłem oczami.
  Kiedy ujrzałem jej powieki w całej okazałości, sięgnąłem po moją czarną bandanę, przywieszoną do spodni. Dokładnie zawiązałem ją wokół jej głowy, dopytując czy aby na pewno niczego nie widzi.
- Możesz mi powiedzieć co kombinujesz? - odezwała się sfrustrowana.
- Niespodzianka - cmoknąłem jej policzek.
  Podczas przechodzenia przez szpital, kurczowo trzymała się mojego ramienia, przeklinając na mnie i moje, jak śmiała stwierdzić, głupie niespodzianki. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, przez co obrywałem z jej pięści za każdym razem. Z pewnością będę miał niejednego siniaka.
  Udaliśmy się do czarnego Range Rovera, znajdującego się na parkingu. Odesłałem Noela do domu i sam zasiadłem za kierownicą, umieszczając Kath na miejscu pasażera.
- Gdzie jest Noel? - jęknęła, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej.
- Aktualnie jest nam niepotrzebny - poinformowałem ją, odpalając silnik.
- Jestem głodna - spojrzała w moją stronę, robiąc smutną minę.
- Postarasz się nie myśleć o jedzeniu przez piętnaście minut?
- Zajdź w ciążę i wtedy powiem ci, żebyś przestał myśleć o jedzeniu. Tak. Się. Nie. Da! - syknęła, odwracając głowę w drugą stronę.
  Jestem szaleńczo zakochany w Kath, ale bądźmy szczerzy, naprawdę trudno wytrzymać z jej zachciankami, humorkami, napadami głodu i tym podobnymi. Gdybyśmy wciąż mieszkali we dwójkę w jej małej posiadłości, chyba bym zwariował, i sam zgłosił się do zakładu psychiatrycznego, błagając o ratunek z rąk mojej ciężarnej dziewczyny.
  Oczywiście tylko żartowałem z tym psychiatrykiem.
- Daleko jeszcze? - bąknęła.
- Jesteśmy na miejscu - odpowiedziałem, parkując samochód.
  Obszedłem auto i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Niezdarnie ją ujęła i dzięki mojej pomocy, bezpiecznie wydostała się z auta.
- Wciąż jesteś obrażona? - zapytałem, kiedy puściła moją dłoń.
- Wciąż jestem głodna - odparła.
- Chodź ze mną, głuptasie - zaśmiałem się, prowadząc ją do budynku.
  Znalazłszy się w środku, skierowaliśmy się do windy.
- Winda? Gdzie do cholery my jesteśmy? - Usłyszałem poirytowany głos Katherine.
- Bądź cierpliwa - wywróciłem oczami, wciskając przycisk na ostatnie piętro.
  Po przejściu kilku schodów, z którymi musieliśmy się zmierzyć, ażeby dostać się do celu, usadowiłem Kath na krześle, stojącego obok stolika z jedzeniem.
- Czuję kurczaka! - wypaliła natychmiast.
- Zapomniałem, że twój węch wzbił się na wyższy poziom - zachichotałem, sięgając po gitarę. - W porządku - odrzekłem, siadając na krześle naprzeciw Katherine - Możesz już otworzyć oczy.
  Kiedy uniosła powieki, rozejrzała się, zasłaniając ręką swoje usta. Znajdowaliśmy się na dachu największego budynku w Doncaster. Obok niej stał stół z chmarą jedzenia, na którym zawiesiła dłużej swój wzrok.
- L-Liam.. - odezwała się ciągle zszokowana, wreszcie spoglądając w moją stronę. Siedziałem dokładnie naprzeciw niej z gitarą i uśmiechem na twarzy, a droga pomiędzy naszymi krzesłami ozdobiona została czerwonymi i białymi płatkami róży. - Tu jest..
- Pięknie? Fantastycznie? Genialnie? - dokończyłem za nią, unosząc swoją brew do góry. - Ale to jeszcze nie wszystko. Napisałem dla ciebie piosenkę, a w związku z tym, że Nialler nauczył mnie grać ją na gitarze, wykonam ją z instrumentem - poinformowałem, przykładając palce do strun.

                                       Zrozumiałem to
                                       Zrozumiałem to z czerni i bieli
                                       Sekundy i godziny
                                       Może ukrywają się, by mieć dla siebie czas
                                       Wiem jak to jest
                                       Wiem jak to jest kiedy się uda lub nie
                                       Cisza i dźwięk
                                       Czy kiedykolwiek były ze sobą blisko jak my?
                                       Czy kiedykolwiek walczyły jak my?

                                       Ty i ja
                                       Nie chcemy być jak oni
                                       Możemy doprowadzić to do końca
                                       Nic nie może stanąć pomiędzy
                                       Tobą i mną
                                       Nawet bogowie nad nami
                                       Nie mogą rozdzielić naszej dwójki
                                       Nie, nic nie może stanąć pomiędzy
                                       Tobą i mną

                                       Ohh, Ty i ja
                                       Zrozumiałem to
                                       Widziałem błędy na górze i w dole
                                       Spotkamy się pomiędzy
                                       Zawsze jest miejsce dla porozumienia
                                       Widzę jak to jest
                                       Widzę jak to jest za dnia i nocą
                                       Nigdy razem
                                       Bo oni widzą rzeczy w innym świetle, jak my
                                       Ale oni nigdy nie starali się jak my

                                       Ty i ja
                                       Nie chcemy być jak oni
                                       Możemy doprowadzić to do końca
                                       Nic nie może stanąć pomiędzy
                                       Tobą i mną
                                       A nawet bogowie nad nami
                                       Nie mogą rozdzielić naszej dwójki


  Kiedy skończyłem, Kath ostrożnie do mnie podbiegła, cierpliwie, co naprawdę rzadko ostatnio miało miejsce, zaczekała aż odłożę gitarę do pokrowca i rzuciła się w moje ramiona, łkając ze wzruszenia.
- Kath - odezwałem się uroczystym tonem, odsuwając jej ciało od swojego. Wyciągnąłem z tylnej kieszeni swoich spodni czerwone pudełko i uklęknąłem przed dziewczyną, pytając: - Katherine Tomlinson, czy wyjdziesz za mnie?
  Popatrzyła na mnie totalnie zaskoczona, nie odpowiadając.
- Proszę, przyjmij moje oświadczyny - odezwałem się zdruzgotany jej brakiem pozytywnej reakcji, jakiej byłem pewien na sto procent.
- Odpowiedź na twoje pytanie, brzmi.. - z ust zrobiła dzióbek, a potem roześmiała się dźwięcznie - Tak! Oczywiście, że tak!
  Założywszy pierścionek na jej chudy palec, przytuliliśmy się raz jeszcze.
- Kocham cię, Kath - powiedziałem, całując jej włosy.
- Ja ciebie też, Liam.
  Wiedziałem, że pomimo naszej wzruszającej chwili, moja ciężarna narzeczona jest głodna, dlatego czym prędzej usiedliśmy przy stole, uśmiechając się do siebie od ucha do ucha.
- Kto wiedział o tym, że chcesz mi się oświadczyć? - zapytała, nakładając na talerz nóżkę kurczaka.
- Wszyscy, łącznie z Emily - odparłem, również sięgając po kurczaka.
- Emily w i e d z i a ł a? Żartujesz sobie? Ona nie potrafi dotrzymywać tajemnic! - wbiła we mnie swoje oburzone spojrzenie.
- Poprosiła mnie o zostanie twoją druhną na ślubie. Nie miałem wyboru, więc przystałem na jej prośbę, a ona zgodziła się trzymać gębę na kłódkę - wzruszyłem ramionami, chichocząc pod nosem.
- Och - jęknęła, spuszczając wzrok. - Czy Z-Zayn też wiedział?
- Malik był osobą, do której zatelefonowałem jako drugiej. Pierwszą oczywiście był twój brat, który klaskał mi do słuchawki za oryginalny pomysł oświadczyn i obwieścił, że on się zgadza, jakbym to jego pytał, czy za mnie wyjdzie. - Zaśmialiśmy się.
- Jak Zack przyjął tą wiadomość? - W dwie sekundy znów powróciła do poważnego wyrazu twarzy.
- Ucieszył się. Powiedział, że mój pomysł jak najbardziej ci się spodoba i nawet na moment nie zawahasz się, by odpowiedzieć 'tak'.
- To świetne wieści! - uśmiechnęła się promiennie. Wyglądała naprawdę uroczo, mając wokół ust ślady po jedzeniu.
- Wypytałem go również o Eve. Mówił, że bardzo dobrze im się układa i kazał ci podziękować za namawianie go do spróbowania - dodałem.
- Cóż, chyba milion podziękowań mu nie wystarczył i musiał podziękować raz jeszcze - wywróciła oczami. - Tak czy inaczej, cholernie jestem z niego dumna. Z pewnością wiele musiało kosztować go, by przeobrazić nasze relacje w te typowo przyjacielskie, które rzadko mają szansę na przetrwanie po długim związku. Poza tym, musiał pokonać swój strach, który objawiał się obawą przed zranieniem kolejnej osoby, na której mu zależy. I proszę, udało się. Jest teraz szczęśliwy u boku niesamowitej Eve Payne.
- Malik to silny facet. Zawsze wiedziałem, że sobie poradzi.
  Kiedy najedliśmy się do syta, podszedłem do Kath i chwyciłem ją za rękę. Zaprowadziłem nas na niebieski koc, leżący blisko krawędzi budynku. Pomogłem zająć jej wygodną pozycję i usiadłem obok, spoglądając w dół.
- Ładnie tu, co? - zagadnąłem.
- Bardzo - odparła bez większego entuzjazmu.
- Wszystko w porządku? Źle się czujesz? Jesteś jeszcze głodna? Czegoś ci potrzeba? - zmartwiłem się jej nagłą zmianą nastroju.
- Mam do ciebie pytanie, Liam.
- Słucham uważnie, kochanie.
- Oświadczyłeś mi się, bo.. tak było trzeba? To przez to, że jestem w ciąży?
- Zwariowałaś? - westchnąłem. Czemu tak pomyślała? Zrobiłem coś nie tak? - Oświadczyłem ci się, bo cię kocham. Pierścionek, który masz na swoim palcu, jest oznaką mojej miłości i mojego oddania - odparłem, obejmując ją w talii.
- Pierścionek jest piękny - bąknęła, spoglądając na niego.
- Hej, spójrz na mnie - chwyciłem za jej podbródek i delikatnie uniosłem jej głowę - Wierzysz mi?
- Wierzę.
- Więc czemu wciąż jesteś smutna?
- Bo to cholernie wzruszające - mruknęła, ścierając spływającą po jej policzku łzę. - Siedzimy w swoich objęciach na dachu największego budynku w Doncaster jako oficjalni narzeczeni. Jak mam nie płakać, kiedy jestem taka szczęśliwa?!
  Przybliżyłem się do niej i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku, śmiejąc się w duchu z jej niesamowicie szybkich zmian humoru.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziała, odsuwając się ode mnie.
- Już zawsze będę - pocałowałem ją w czoło, a potem objąłem ją jedną ręką w pasie.
- Leeyum? - Położyła głowę na moje ramię.
- Tak?
- Wybierzmy imię dla naszej córeczki.
- Teraz?
- Chciałabym zwracać się już do niej po imieniu. Chyba masz już dosyć wysłuchiwania ciągłego przemawiania do niej 'kruszynko' - zaśmiała się.
- W porządku - skinąłem. - Masz jakieś pomysły?
  Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Katherine przyłożyła swój wskazujący palec do ust i głęboko zagłębiła się w swoje myśli.
- Charlotte jest ładne - odezwała się wreszcie.
- Kojarzy mi się z latte - zachichotałem, na co lekko mnie szturchnęła. - Przepraszam, już będę poważny.
- Dobra - mruknęła. - Co sądzisz o.. Ruby?
- Brzmi podobnie jak Rugby.
- Boże - uderzyła się otwartą dłonią w czoło. - Czy ty w ogóle wiesz co my robimy? Masz wyrażać swoją opinię na temat podanego przeze mnie imienia, a nie mówić z czym ono ci się kojarzy.
- Okej, przepraszam - westchnąłem. Czy wspominałem już jak ciężko przychodzi mi rozmawiać z Katherine, kiedy jest w ciąży?
- Hmm, co powiesz na Hannah?
- Jak Hannah Montana? Och, to znaczy, nie sądzę, żeby nadawało się na imię naszej córki.
- Więc może ty coś zaproponuj, mądralo! - wrzasnęła, unosząc głowę.
- Brooklyn. Podoba mi się Brooklyn - odpowiedziałem po kilku sekundach zastanowienia.
- Weźmiemy je pod uwagę. - Na powrót oparła się o moje ramię. - Jest jakieś jeszcze, które naprawdę ci się podoba?
- Hm, Louise.
- Nie. Ma. Mowy! Wyobrażasz sobie Lou, kiedy dowie się, że jego siostrzenica będzie miała na imię Louise? Będzie cały w skowronkach, bo pomyśli, że zrobiliśmy to na jego cześć!
- Jak chcesz - wzruszyłem ramionami. Zupełnie nie miałem pojęcia, dlaczego tak zareagowała. Nawet gdyby Tommo tak pomyślał, to co z tego? Wolałem jednak nie pytać. Kath jest wystarczająco rozdrażniona, a ja siedzę naprawdę blisko krawędzi budynku. Nie żebym myślał o tym, że mogłaby mnie zrzucić w napadzie złości. - Madison też jest ładne.
- Więc Brooklyn i Madison - zawiesiła się na chwilę, patrząc w puszyste chmury, płynące po błękitnym niebie. - Które podoba ci się bardziej?
- Brooklyn. A tobie? - uniosłem jedną brew do góry, przyglądając się jej.
- Madison.
- Och - jęknąłem. - Więc co zrobimy?
- Zapytamy twoją rodzinę i naszych znajomych, które z nich jest ładniejsze. Większa ilość głosów na imię oznacza jego wygraną.
- W porządku.
  Siedzieliśmy na dachu jeszcze jakiś czas. Pomimo tego, że właśnie się zaręczyliśmy, nie mogłem przestać myśleć o dacie naszego ślubu, dlatego zapytałem, czy pobierzemy się po narodzinach dziecka, czy przed. Kath rzuciła mi wtedy mordercze spojrzenie i powiedziała, że nie zamierza wyglądać na swoim ślubie jak wieloryb, choć wiele razy zapewniałem ją, że ciąża jej służy.
  Kiedy wróciliśmy do domu, Loki rzucił się na nas z prędkością światła. Minęło pięć miesięcy odkąd z nami zamieszkał, a on urósł już na tyle, że kiedy naskoczył na moje ciało, jego łapy sięgały do moich ud!
- Maya! - wrzasnęła natychmiast Katherine.
- Co się dzieje? - Dziewczyna przybiegła z przerażoną miną.
- Nic takiego - zaśmiałem się, obejmując lekko Kath w pasie. - Po prostu chcemy poznać twoje zdanie na temat imienia dla naszej córeczki.
- Córeczki? - pisnęła z entuzjazmem. - Gratulacje! - Zawiesiła wzrok na pierścionku. - Och, gratulacje zaręczyn - odparła ciszej, jednocześnie wciąż się uśmiechając. Miałem wrażenie, że nie podobał jej się fakt, że nasz związek wzbił się na wyższy poziom.
- Dziękujemy - powiedzieliśmy równocześnie.
- Więc co z tym imieniem? - zapytała, zakładając ręce na biodra.
- Nie możemy się zdecydować. Według ciebie to Madison czy może Brooklyn jest ładniejsze? - odezwała się Kath.
- Hmm.. - Maya podrapała się po głowie. - Sądzę, że Brooklyn.
- Punkt dla mnie! - zawołałem, na co Katherine posłała mi surowe spojrzenie.
- To tylko jeden punkt - prychnęła z udawaną pogardą i ruszyła do kuchni.
  Geoff, Karen i Noel postawili na Madison, co dawało Kath przewagę nade mną. Nie chciałem do tego dopuścić, dlatego obdzwoniliśmy wspólnie wszystkich bliskich, by dowiedzieć się, które z imion jest ładniejsze.
- Skoro Andy jest za Brooklyn, a Louis za Madison, ty zyskujesz siedem punktów, ja pięć - powiedziała ze spokojem, odkładając długopis. - Czekaj, co? - potrząsnęła głową i jeszcze raz dokładnie przeliczyła głosy.
- Wygrałem, kochanie - musnąłem lekko jej obojczyk.
- Och - westchnęła bezradnie. - Brooklyn Payne?
- Pasuje idealnie, nie sądzisz?
- Wszystko co związane z tobą jest idealne - mruknęła mi do ucha, lekko zagryzając jego płatek.
  W takich chwilach jak ta, byłem w pełni szczęśliwy. Miałem wszystko, czego facet w moim wieku potrzebuje; niesamowitą narzeczoną, która już niedługo wyda na świat potomstwo, wspaniałą rodzinę oraz satysfakcjonującą mnie pracę. Nie zamieniłbym tego życia na żadne inne, przysięgam.
                                                            ***
- Znów? - jęknąłem, wchodząc do pokoju, zmęczony po dzisiejszym dniu pracy.
  Od tygodnia zastawałem w domu Katherine, która wciąż sprawdzała zawartość torby, którą powinna wziąć ze sobą do szpitala w dniu porodu, przewidywanego na niedzielę.
  Dziś mamy piątek.
- Jestem po prostu trochę zdenerwowana - westchnęła, zapinając torbę.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - usiadłem obok niej, całując jej czoło.
  Postanowiłem zrobić coś dla mojej ciężarnej narzeczonej, dlatego kazałem jej się nigdzie nie ruszać i skierowałem się do kuchni. Zajrzałem do lodówki i wyciągnąłem z niej duże, soczyste truskawki, na których umieściłem śmietanę. Następnie rozpuściłem czekoladę i rozlałem ją na śmietanę, tworząc trochę niekształtne serce. Czego nie robi się dla kobiety, którą się kocha?
  Wchodząc po schodach z przygotowanym deserem, usłyszałem nawoływanie mojego imienia. Natychmiast przyspieszyłem kroku i wpadłem do pokoju z zmartwioną miną.
- Co się dzieje? - wypaliłem.
  Zobaczyłem przerażającą scenę przed sobą. Kath leżała na łóżku, gdzie prawie całe jej ciało było podparte na łokciach. To nie była ta zła część. Najgorsze było to, że łóżko było mokre a jej twarz wypełniona cierpieniem.
- Cholera - mruknąłem, odkładając truskawki na komodę.
- Liam! - krzyknęła odrobinę przerażona. - Zabierz mnie do szpitala. Natychmiast. Chyba pękły mi wody.
- Wszystko w porządku, będzie dobrze. Weźmiemy twoją torbę. - Na zewnątrz byłem spokojny, ale w środku panikowałem, naprawdę panikowałem. - Jak często masz skurcze? - zapytałem. Trochę się na tym znałem, ponieważ uczestniczyłem w wielu rozmowach Katherine i mojej mamy, których tematem była ciąża i wszystkie sprawy z nią związane.
- Nie liczyłam. Myślałam, że mam po prostu przypadkowe bóle i wtedy zdałam sobie sprawę, że to się zaczęło. - Oddychała głęboko, patrząca na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Uspokój się, dobrze? - Słowa skierowane były nie tylko do niej, ale przede wszystkim do mnie. Nie mogłem tak panikować, musiałem działać.
  Zaniosłem Kath do samochodu, po drodze prosząc Mayę, by czym prędzej zabrała torbę i przybiegła z nią do auta, a następnie zadzwoniła do mojej mamy, będącej aktualnie w pracy.
- Noel, jedziemy do szpitala! - zawołałem, usadawiając moją r o d z ą c ą narzeczoną na siedzeniu.
  Kiedy Maya dostarczyła nam zapakowaną torbę, ruszyliśmy z piskiem opon. Noel kilkakrotnie przekroczył dozwoloną prędkość, byleby tylko zdążyć na czas.
  Od razu pomyślałem o ćwiczeniach oddechowych, o których wspominała moja mama. Kurczowo trzymając Kath za rękę, robiłem to samo co ona, bo sam czułem się, jakbym miał zaraz wypchnąć z siebie, trzymane pod sercem przez kilka miesięcy, dziecko.
  Wszystko działo się tak szybko. Dotarliśmy do szpitala, pielęgniarki zabrały Katherine na łóżko i zawiozły do sali rodzenia, do której z początku nie miałem wstępu. Wtedy usiadłem w poczekalni i napisałem krótkiego esemesa, którego wysłałem do każdego z naszych bliskich.

,, Kath właśnie trafiła do szpitala. Już niedługo zostanę ojcem! ''

  W końcu jedna z pielęgniarek wyszła z sali i powiadomiła mnie, że mogę już wejść. Zerwałem się z miejsca i w chwilę potem stałem już obok łóżka mojej największej miłości, ściskając jej dłoń.
- Wiem, że przeszywający cię ból i czekające cię parcie, by dziecko wreszcie opuściło twój brzuch, są okropne, ale wiedz, że jestem tutaj z tobą i wierzę, że podołasz temu zadaniu.
- Jesteś najlepszy. Dziękuję - posłała mi słaby uśmiech.
  Mijały godziny. Słowa doktora wciąż brzmiały tak samo 'przyj!', 'jeszcze trochę!', 'możesz to zrobić, Kath!'. Nie mogłem się nadziwić, jak bardzo silną dziewczyną jest Katherine. Była totalnie wykończona, ale wciąż się nie poddawała.
- To już prawie koniec! Widzę jej główkę! - krzyczał lekarz. - Dalej, Katherine! Przyj!
  Dosłownie w chwilę potem zobaczyłem malutką, płaczącą dziewczynkę. Spojrzałem na Kath, która z przerażeniem na twarzy obróciła się w moją stronę. Coś było nie tak. Uścisk naszych dłoni zaczął z sekundy na sekundę coraz bardziej słabnąć.
- Co się dzieje?! 

- Kocham cię, Liam. Zadbaj o Brooklyn.
  To były ostatnie słowa, jakie usłyszałem z jej ust, za nim sprzęt zaczął piszczeć. A to oznaczało, że jej serce przestało bić. O mój Boże.   Natychmiast wyrzucili mnie z pokoju. W poczekalni było mnóstwo osób, czekających na dobre wieści. Ale one wcale nie były dobre, choć miałem wielką nadzieję, że lekarze zdołają uratować kobietę mojego życia.
- I co? - odezwała się Alice.
  Spuściłem głowę.
- Liam gadaj co się dzieje! - warknął zdenerwowany Louis, podchodząc do mnie.
- Kath urodziła, ale.. po wydostaniu się dziecka poza jej ciało, sprzęt zaczął piszczeć i..
- Co? - usłyszałem kilka głosów na raz.
- To niemożliwe! - wrzasnął Harry, gwałtownie wstając, czym wystraszył siedzącą obok niego Martinę.
- Wszystko będzie dobrze! Musi być - odparłem, przeczesując ręką swoje włosy.
- Ona nie może umrzeć - kręcił głową Nialler.
- Ona na umrze, Niall! - powiedziała drżącym głosem Emily.
- Uspokójcie się! Nic nie wskóramy naszymi krzykami. Musimy teraz cierpliwie poczekać. Na pewno ją uratują i wszystko będzie w najlepszym porządku. - Głos zabrał Zayn, tuląc do siebie załzawioną Eve.
- Masz rację - mruknąłem, siadając.
  W poczekalni panowała kompletna cisza. Co jakiś czas korytarzem przechodzili doktorzy bądź pielęgniarki, ktoś wychodził z sali, w której była Katherine, nie udzielając nam żadnych odpowiedzi. Byłem na skraju wytrzymałości. Z całych sił powstrzymywałem się, żeby nie płakać. Co jeśli Kath umrze? Co jeśli naprawdę ją stracę? Co ze sobą zrobię? Kto będzie mamą dla małej Brooklyn? Nie! Katherine nie może umrzeć. Nie poradzę sobie, jeżeli ona odejdzie. Bez niej, jestem nikim.
  Po kilku minutach z pokoju wyłonił się doktor, który prowadził poród Kath.
- Co z nią? - wypaliłem, podnosząc się z krzesła.
- Tak mi przykro - spuścił wzrok. - Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale nie udało nam się jej uratować.
  Nie mogłem w to uwierzyć.
  Katherine, moja cudowna narzeczona, z którą spędziłem ostatnie kilka najlepszych miesięcy w moim popapranym życiu, która była matką mojego dziecka, która była najpiękniejszą kobietą na calutkim świecie, która nie przechodziła obojętnie obok zła, która zrobiłaby wszystko, by pomóc swoim przyjaciołom w potrzebie i Katherine, którą kochałem bezgranicznie..
  U m a r ł a.
________________________________
Od autorki: No i mamy ostatni rozdział! Czeka nas jeszcze epilog i to będzie oficjalny koniec Your Choice. Jeśli uda mi się dokończyć shota z Ziamem, to umieszczę go kilka dni po opublikowaniu epilogu :)
 Jak podoba wam się trzydziestka dziewiątka? Liczyliście na to, że Kath urodzi córeczkę? Podoba wam się imię, wybrane przez Liama? Co sądzicie o rozdziale napisanym w perspektywie Liama? Co myślicie o zaręczynach Lath/Kiam? Płakaliście na końcu? Wolelibyście szczęśliwe zakończenie? I.. jak poradzi sobie Payno bez miłości swojego życia?! Czekam na wasze komentarze, miśki ☺
 Możecie mnie już zabić, wiem, że macie ochotę. Ale to zakończenie było zaplanowane od początku. Pomyślałam, że czas zakończyć jakieś opowiadanie inaczej, niż do tej pory :)
 Dzięki za 26 tysięcy odwiedzin! Jesteście najlepsi, pamiętajcie! ❤
 Miłego dnia. xx